Moc naszych słabości - Duch Święty

"Echo" Ewangelii J 20, 19-23

Moc naszych słabości - Duch Święty

             Czy możliwe jest, by ktoś był zarazem obecny i nieobecny? Zgodnie z zasadą logicznej niesprzeczności jedno wyklucza drugie, albo-albo... Jednak obiektywny fakt może być subiektywnie niedostrzegalny. Ślepiec nie widzi kolorów, głuchoniemy nie słyszy dźwięków, ale to nie znaczy, że ich nie ma. Z jakiegoś powodu (wady wrodzonej lub nabytej), niemożliwa jest percepcja świata, który istnieje ponad wszelką wątpliwość. Konkretny człowiek nie może ich dostrzec, nie może ulec sile ich piękna i wyrazu, ale one istnieją jako fakt obiektywny. Na co dzień  nie zauważamy, że Ziemia wykonuje dwa ruchy jednocześnie (obiegowy wokół Słońca i obrotowy wokół własnej osi), jednak nikt myślący nie kwestionuje tego faktu, bez ryzyka narażenia się na śmieszność.  Spróbujmy jednak zastanowić się jak jest z Duchem Świętym, który w zasadzie nie podlega kategorii zmysłowego doświadczenia? Czy jest obecny w Kościele, w dziejach świata i poszczególnych ludzi? A jeśli tak, to co świadczy o tej obecności? Jak tę obecność rozpoznać i jak się jej nauczyć?
               Punktem wyjścia, niejako kluczem otwierającym wydarzenie Pięćdziesiątnicy jest strach Apostołów. Strach nigdy i nikogo nie czyni szczęśliwym. Strach wymusza lub prowokuje ucieczkę i wszelkie gwałtowne reakcje, często nieprzemyślane. Strach każe się zamykać, ponieważ jest utratą poczucia bezpieczeństwa. Niejednokrotnie przez wiele lat towarzyszy człowiekowi niczym nienasycone monstrum pożerające w nim wszystko: zaufanie, nadzieję, pokój wewnętrzny, poczucie własnej wartości, możliwość podejmowania wolnych decyzji, relacje z ludźmi itp. Apostołowie są zamknięci strachem i nie bardzo wiedzą co robić z resztą swojego życia, zupełnie jak niejeden z nas. Mają zapewne gonitwy najróżniejszych myśli, żyją w nich wspomnienia a świat na zewnątrz Wieczernika wydaje się nie tylko obcy i nieznany, ale jakby sprzysiężony przeciwko nim. Wprawdzie na krótko, ale wspólnota Apostołów jako pierwsza, doświadczy syndromu oblężonej twierdzy. Dlatego Duch Święty przychodzi by tę wspólnotę wyzwolić, otworzyć i wyprowadzić na zewnątrz na świadectwo narodom. Stąd w epifanii Duch Świętego niezwykle ważne są znaki wiatru i ognia. Wiatr to najpierw tchnienie życia. Każdy z nas od momentu stworzenia nosi w sobie „oddech” Boga – ruah Jahwe.  Księga Rodzaju (2,7) wyraźnie odnosi to pojęcie wyłącznie do człowieka. Człowiek jest jakościowo kim innym niż reszta natury, mimo, że stworzyły go te same „ręce” Boga. Stworzenie człowieka było i pozostanie nieporównywalne z niczym.
                W Księdze Ezechiela jest tajemnicza scena w której prorok stojąc nad doliną wyschłych kości słyszy od Boga Jahwe: „Prorokuj do ducha, synu człowieczy i mów do ducha: Z czterech wiatrów przybądź duchu i powiej po tych pobitych aby ożyli”- (Ez 37) I stało się. Dolina śmierci stała się doliną życia. To bardzo głęboka metafora ludzkich wskrzeszeń!
                Poza tym wiatr niesie w sobie niewidzialne gołym okiem nasiona i nieprzebrane masy powietrza, które stają się życiodajną wodą. Wiatr przywraca w naturze niezbędną równowagę. Duch Święty ożywia i pociesza człowieka od wewnątrz, daje natchnienia, motywuje, uzbraja, oczyszcza, przemienia i uświęca. Wiatr oznacza również natchnienie, które jest tajemnicą niezależnie czy pojawia się w życiu proroka, artysty czy charyzmatycznego przywódcy. List do Galatów (5, 22-23) nie zostawia żadnych niedopowiedzeń, że cokolwiek dobrego bez Jego udziału jest możliwe: „ Owocem Ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie”.Ogień nigdy nie żartuje, dlatego wymaga od człowieka pokory. Jak przychodzi, to naprawdę i w całej swej dosłowności zostawia trwałe ślady swojego przejścia. Nic już nie jest takie jak przed spotkaniem z nim. Pewne rzeczy w ogniu giną jako słabe i nietrwałe (słoma, drewno, papier, ciało), pewne zaś w ogniu czują się całkiem dobrze, wręcz potrzebują go (złoto, szkło, glina, diament). Jeśli  Duch Święty przychodzi w figurze ognia to znaczy, że On także nie żartuje. Przychodzi z całą swoją stwórczą mocą ale tylko do człowieka pokornego. Tylko w człowieku słabym i świadomym swojej słabości, swoich ograniczeń, wad, pragnień i wszelkiej kruchości, jest wystarczająca przestrzeń by Duch Święty mógł objawić się w całej mocy. Nie kto inny, ale Św. Paweł świadomy prawdy o sobie samym, najlepiej oddaje istotę tego chrześcijańskiego paradoksu: „Nosimy skarb w naczyniach glinianych, aby z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas”- (2 Kor 4,7), „Najchętniej będę się chlubił  z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. (...) Ilekroć jestem słaby (dosł. niedomagam), tylekroć jestem mocny”- (12,10). Nie bójmy się własnych słabości! One stanowią problem dla nas, ale nie dla Boga. Słaby odzyskuje swoją moc poprzez pokorę, silny traci swoją siłę przez pychę. Można zaryzykować wręcz stwierdzenie, że Bóg potrzebuje naszych słabości i wynikającej z nich pokory. Bójmy się pychy, która nie pozwala nam dostrzec naszych słabości i mocy Bożej.

                
 Ks. Ryszard K. Winiarski, Lublin
TOP