Zmartwychwstanie w człowieku

„Echo”  Ewangelii J 20, 1-9                            

  Zmartwychwstanie w człowieku  

                                      
            Strach pomyśleć co by się stało, gdyby Chrystus nie zmartwychwstał! Święty Paweł wprost mówi, że bez zmartwychwstania wiara nie miałaby najmniejszego sensu, ponieważ byłaby wiarą w przegranego czyli byłaby wyznaniem klęski (por. 1Kor 15,14n). Jeśli historia, skądinąd długa, piękna i pełna cudów, miałaby skończyć się w czeluści grobu znaczyłoby to, że perspektywa wskazana człowiekowi przez Jezusa w istocie oznacza brak jakiejkolwiek perspektywy; że Bóg karmił nas iluzjami i że ludzkość zmierza donikąd.
  W tym sensie godziny następujące po Ukrzyżowaniu są najbardziej dramatycznym oczekiwaniem z możliwych. W zamkniętym od wewnątrz wieczerniku Apostołowie rozpoczęli niespotykane wcześniej odliczanie. Wokół panuje strach i zwątpienie. Boją się świata ale również boją się samych siebie. Nieśmiało do głosu dochodzi nadzieja, ale żadnej pewności nie ma. Pewna jest tylko niepewność! Wcześniej kilkakrotnie słyszeli wypowiadaną przez Jezusa obietnicę zwycięstwa (por. Mt 16,21-23; 17,22-23; 20,17-19). Teraz czekają na wynik tego najważniejszego w historii pojedynku. 
 
Apostołowie nie mogąc się pozbierać najwyraźniej potrzebują jakiegoś bodźca z zewnątrz. Przeraziła ich śmierć Jezusa, ale jeszcze bardziej są przerażeni sobą. To najgorsze rozczarowanie z możliwych. Przez resztę życia będą musieli żyć ze świadomością, że w decydującej chwili po prostu zawiedli. Dlatego ktoś musi im przynieść Dobrą Nowinę? Ktoś musi być jej pierwszym zwiastunem? Klucz wieczernika jest na zewnątrz! W tej sytuacji Bóg posyła Marię Magdalenę. Jest to wybór podwójnie zastanawiający: dlaczego w ogóle kobieta i dlaczego właśnie ta, a nie inna?
 
   Mówiąc delikatnie sytuacja prawna kobiety w świecie starożytnym była nieciekawa. Kobieta nie miała statusu osoby wolnej! Przyporządkowana zawsze jakiemuś mężczyźnie, należała do jego domu niczym własność. Nie mogła wypowiadać się publicznie a tym bardziej w czyimś imieniu. Jako istota zależna we wszystkim od mężczyzny nie mogła nikogo reprezentować. Tym bardziej jeśli kiedykolwiek usłyszała zarzuty lub oskarżenia o niemoralne prowadzenie się. W dodatku Maria Magdalena przychodzi sama. Nikt jej nie towarzyszy! Nikt nie poświadcza prawdziwości jej słów, żaden liczący się człowiek, żaden autorytet, nawet druga kobieta! Maria Magdalena to całkowicie odosobniony głos! Nie ma właściwie powodów dla których można jej wierzyć. Raczej wszystko przemawia przeciwko jej świadectwu, bo jaka może być wiarygodność samotnej kobiety po przejściach? Z Apostołami jest podobnie. Oprócz zdrady, pokonało nich zwykłe tchórzostwo.
   Ale paradoks polega na tym, że nikt inny, tylko ona idzie do grobu. Nikt inny, tylko ona dostrzega naruszone pieczęcie i dosunięty kamień! Nikt inny, tylko ona wie, do kogo należy się udać z wiadomością. Ma niezatarte doświadczenie śmierci własnej, złożonej z konkretnych grzechów. Tyle rzeczy w niej umarło i tyle doznało zniszczenia. Ale Jezus objawił w niej swoje życie! Nie przestał jej kochać, mimo wszystko! Dlatego Maria Magdalena nosi w sobie nieopisaną wdzięczność bo wie, co czuje człowiek odarty, zagubiony w sobie samym a jednocześnie kochany miłością największą z możliwych. Wie, co to znaczy nosić w sobie prawdziwą śmierć i prawdziwe życie, prawdziwą rozpacz i prawdziwą nadzieję. Taki człowiek nie chce i nie może milczeć! Zdradziłby nie tylko Boga, ale zdradziłby samego siebie. Niedługo potem Apostołowie zmuszani przez Sanhedryn do milczenia powiedzą:„...nie możemy nie mówić tego, cośmy słyszeli i widzieli”- (Dz 4,20). 
    Apostołowie Piotr i Jan, biorą słowa kobiety na poważnie. Oni także noszą w sobie jakiś rodzaj śmierci. Wielki Piątek pogrążył ich w zwątpieniu. Naturalną konsekwencją zwątpienia w Boga, bywa zwątpienie w człowieka. Bóg żeby odbudować w nich wiarę w tym podwójnym sensie, posyła kobietę - świadka nadziei. Ten jeden człowiek wystarczy! Posłuszni świadectwu, które ich porusza i zdumiewa. wychodzą z zamknięcia; pokonują strach i zwątpienie. Nawet nie idą, lecz biegną - oznacza to niezwykłe przyspieszenie. To więcej niż zwykła ciekawość, to egzystencjalny głód wiary, nadziei i miłości. Najwyraźniej widać, że wiara jest czymś dynamicznym. Otwierają się w nich, poszczególne sfery poznawcze. Najpierw poszczególne zmysły: słuch, wzrok, dotyk, potem wiara zstępuje coraz głębiej, przenika świadomość i serce. Tak oto  zmartwychwstanie robi sobie miejsce w człowieku, wypełnia go, przemienia, by w końcu w cały człowiek stał się nowym stworzeniem w Jezusie Chrystusie!
 

 Krzysztof Drogowy