Czemuś nam to uczynił? Medytacja biblijna na Niedzielę Świętej Rodziny. Ks. Józef Maciąg

Czemuś nam to uczynił?

Medytacja biblijna na Niedzielę Świętej Rodziny

Pielgrzymka dwunastoletniego Jezusa do Jeruzalem (Łk 2, 41-52) była symboliczną zapowiedzią całej publicznej misji Chrystusa,

którą Łukasz przedstawił jako drogę do Jeruzalem, gdzie Syn posłuszny Ojcu wypełnia we wszystkim Jego wolę (Łk 9, 31-51; 18, 31).

Trzydniowe „zniknięcie” Jezusa stanowiło preludium Jego śmierci i zmartwychwstania, kiedy to Kościół szuka Go z bólem serca, a potem na nowo odnajduje ze zdumieniem i ogromną radością (por. Łk 24, 12-41). Opowiadanie z Ewangelii św. Łukasza ukazuje też pedagogiczną mądrość rodziców Jezusa, który w wieku dwunastu lat zaczął sprawiać „problemy wychowawcze”.

Łaska nad dzieckiem

            Opowiadanie ujęte jest w literackie ramy w postaci dwóch podobnie brzmiących zdań znajdujących się na początku i na końcu – „Dziecię rosło i nabierało mocy, napełniając się mądrością, a łaska Boża spoczywała na Nim” (Łk 2, 40) i „Jezus czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi” (Łk 2, 52). W obu zdaniach Ewangelista zaakcentował działanie łaski Bożej, która sprawiała w dziecku postęp w mądrości i rozwój w relacji do Boga i do ludzi. Nie ma tu wzmianki o „wysiłkach wychowawczych” Jego rodziców.

Wzrastanie dziecka w łasce było dla rodziców pewną tajemnicą, której nie dało się objąć do końca „kontrolą rodzicielską”. Przy całej trosce, jaką rodzice wkładali w wychowanie, rozumieli dobrze, że nie jest ich dziełem powołanie dziecka ani jego zbawienie – to dzieło Boga. Maryja i Józef żyli w głębokiej przyjaźni z Bogiem, która nie ograniczała się do formalnej religijności, ale wyrażała się w nieustannym słuchaniu Boga i posłuszeństwie wobec Niego w konkretnych, czasem bardzo trudnych, momentach życia.

Potrafili także dziwić się cudownemu, tajemniczemu działaniu Boga w ich życiu. Zdumienie, zachwyt i święta bojaźń są postawą człowieka wierzącego w obliczu Boga, który mu się objawia. Tylko głupiec niczemu się nie dziwi, gdyż wszystko wydaje mu się oczywiste i banalne. Ewangelia podkreśla, że rodzice Jezusa dziwili się temu, co widzieli i słyszeli w scenie pokłonu pasterzy (Łk 2, 18), w scenie proroctwa Symeona (Łk 2, 33) czy w momencie znalezienia Jezusa w Świątyni (Łk 2, 48).

Jedynie rodzice autentycznie wierzący, tzn. mający osobistą relację z Bogiem, będą w stanie poprowadzić swoje dziecko na spotkanie z Nim i uniknąć w wychowaniu typowych błędów, takich jak religijna tresura zredukowana do czysto zewnętrznych zachowań, „bo tak się robi”, lub też zupełnej dezercji od obowiązku przekazania wiary według maksymy: „Jak dorośnie, to sam zdecyduje”.

Odczytanie woli Bożej

Rodzice Jezusa od najmłodszych lat wprowadzali Go w święte tradycje ojców, do których należało doroczne pielgrzymowanie do Jeruzalem na święto Paschy. Rytm świąt izraelskich, obchodzonych czy to w Świątyni, czy w nazaretańskiej synagodze i w domu rodzinnym, był czymś ogromnie ważnym w życiu wierzącej rodziny, wyznaczając przestrzeń, w której mogło dokonywać się osobiste, tajemnicze spotkanie dziecka z Bogiem. Bóg mówi do niego, woła po imieniu, jak Samuela (por. 1 Sm 3, 1-14), i objawia mu, kim ono jest w Jego oczach.

Zadaniem rodziców było nauczyć swego syna Słowa, które uczyni go synem Boga, jedynego Ojca (S. Fausti). Chłopiec uczył się poznawać i wiernie wypełniać Boże przykazania, i od 13. roku życia stawał się „synem Prawa” (hebr. bar-micwa). Już nie dzieckiem, ale młodym mężczyzną, który wchodził w osobistą relację z Bogiem w sposób w pełni odpowiedzialny, tzn. jako ktoś zdolny osobiście odpowiedzieć na wezwanie Boga.

Jezus wchodzi w tak rozumianą dorosłość już w wieku 12 lat i idzie z rodzicami na pielgrzymkę do Świętego Miasta. Po skończonych uroczystościach „młody Jezus” (gr. Iēsoús ho pais – w. 43) pozostaje w domu swego Ojca. Wie, że jest Sługą Pańskim (pais znaczy zarówno „chłopiec”, jak i „sługa”, (por. Mt 12, 18; Dz 3, 13), w którym Ojciec ma upodobanie i który ma wypełnić we wszystkim Jego wolę. Można powiedzieć, że w czasie tej pielgrzymki Jezus przeżył swoje „młodzieńcze powołanie” i stało się to w sposób tajemniczy, „poza kontrolą” rodziców.

Bywa, że efekt spotkania dorastającego człowieka z łaską Boga jest trudny do przewidzenia dla rodziców. Czasem przerasta ich przewidywania i krzyżuje plany. Rodzice powinni zaakceptować to „ryzyko”. Widać to dobrze na przykładzie wspomnianego już Samuela, czy też Jana Chrzciciela, którzy – wbrew panującym zwyczajom – nie poszli w ślady swoich ojców. Rodzice jednego i drugiego zgodzili się „utracić” swoich synów ze względu na Boga (por. 1 Sm 1, 28; Łk 1, 80).

„Synu, czemuś nam to uczynił?” (Łk 2, 48)

Nietrudno wyobrazić sobie, co przeżywali rodzice Jezusa, gdy z narastającym niepokojem szukali Go cały dzień w stutysięcznym tłumie pielgrzymów opuszczających Jeruzalem po skończonych uroczystościach, co czuli, gdy musieli zawrócić do miasta i gdy szukali Jezusa przez trzy dni i trzy noce „z bólem serca”. Czy wtedy w ogóle spali i jedli?

            Odnaleźli Jezusa w Świątyni, gdzie czuł się jak u siebie w domu. Zasiadał między nauczycielami jako prawdziwy Nauczyciel, słuchał ich i zadawał pytania. Słuchający Jezusa byli zadziwieni Jego zrozumieniem Bożych spraw (gr. synesis) i odpowiedziami.

Zdumieni byli także rodzice, którzy swego Syna odnaleźli jakby na nowo – nie pośród krewnych według ciała, ale w tej nowej rodzinie, która tworzy się wokół Słowa Bożego, przez Jego słuchanie i zachowywanie (Łk 8, 21). Podejmując na powrót drogę w stronę Jeruzalem, aby odnaleźć Syna, uczyli się od Niego iść drogą wiary, wypełniając wolę Ojca, który jest w niebie.

Rodzicielska cierpliwość

            Można podziwiać w tej scenie matczyną mądrość Maryi, która w pełnej napięcia chwili zachowuje się – mówiąc potocznie – z wielką klasą, a Łukasz Ewangelista portretuje Ją w przepiękny sposób w paru oszczędnych zdaniach. Wyczerpana trzydniowymi poszukiwaniami odczuła, jako pierwszą rzecz, owo zdumienie w obliczu tajemnicy, której nie rozumiała.

Mimo umęczenia nie dała upustu gwałtownym uczuciom, które w tej sytuacji byłyby aż nadto zrozumiałe. Nie uległa pokusie natychmiastowego osądu ani kary, ani też nie przypisała Synowi złej woli lub obojętności: „Ty chyba nie masz serca, nic cię to nie obchodzi, że umieraliśmy ze strachu!…”.

Weszła w spokojny dialog z Synem, stawiając mu pytanie: „Dlaczego?”. Pozwoliła Mu się wypowiedzieć. Chciała spojrzeć na zaistniały problem Jego oczyma, z wielkim szacunkiem dla dziecka, którego zachowania nie rozumiała. Właściwie potraktowała Go nie jak dziecko, ale jak młodego mężczyznę – bar-micwa. Pokazała Mu, jak się czuła, i pomogła zobaczyć, że to, co przeżywała, było dla niej bolesne, jednak powstrzymała się od pochopnego oskarżania czy osądzania. Wobec swego Syna okazała też szacunek mężowi, stawiając go na pierwszym miejscu: „Oto ojciec Twój i ja…” (Łk 2, 48).

Jezus nie ułatwiał im tej rozmowy. W odpowiedzi na te słowa mówił o swoim Ojcu, którego wola jest dla Niego domem. Okazał przy tym pewne zdziwienie, jakby nie rozumiał ich niepokoju i bólu, i dał im do zrozumienia, że powinni byli szukać Go nie gdzie indziej, ale właśnie w sprawach Jego Ojca: „Czemuście mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?” (Łk 2, 49).

Dla Józefa nie było pewnie rzeczą łatwą usłyszeć, że Jezus ma innego Ojca niż on. Józef również stanął wobec tajemnicy, której jeszcze w pełni nie rozumiał. Jego milczenie w tym opowiadaniu, tak jak i w całej Ewangelii, nie oznacza bierności czy wycofania. Ewangelia chce jedynie powiedzieć to, że na Boże wezwania Józef odpowiadał zawsze nie pięknymi słowami, ale czynem płynącym z wiary (Mt 1, 24; 2, 14.21-22; 7, 21).

To on wychowywał swego przybranego Syna i wprowadzał w znajomość Pism i w modlitwę. Był dla małego Jezusa „cieniem” Ojca niebieskiego. Dobrze uchwycił tę prawdę autor znanej ikony Świętej Rodziny, który nadał Józefowi rysy twarzy Syna Człowieczego, utrwalone na Całunie Turyńskim. We wszystkich ludzkich cechach Jezusa, które budzą nasz zachwyt, możemy odnaleźć coś z charakteru i ducha jego ziemskiego ojca.

Rodzice akceptowali fakt, że ich Syn jest dla nich tajemnicą: „Nie zrozumieli tego, co im powiedział” (Łk 2, 50). Z tajemnicą tą Maryja chodziła przez dwadzieścia następnych lat. Przypomniała sobie i pojęła wszystko dopiero w świetle zmartwychwstania swego Syna. „Chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu.”

***

W nazaretańskiej szkole Jezusa, Maryi i Józefa chrześcijańskie rodziny mogą uczyć się wielu rzeczy, stając się stopniowo – na wzór Rodziny Świętej – małymi kościołami domowymi, które żyją we wzajemnych relacjach przenikniętych światłem Ewangelii w pokorze, prostocie i uwielbieniu.

 Ks. Józef Maciąg

Źródło: „Zbliżenia - O Małżeństwie Bliżej” nr 9

TOP