Jak obecnie możemy przyjąć wołanie o przebudzenie, jakie Duch Święty kieruje do nas poprzez liturgię Kościoła? Jak możemy je odnieść do siebie i pozwolić mu się w pełni ogarnąć? W tej chwili powinniśmy być niczym owi pierwsi chrześcijanie nawróceni z pogaństwa, którzy w czasie chrztu słyszeli po raz pierwszy wołanie: "Zbudź się, o śpiący, i powstań z martwych!" Pomóżmy sobie tym, co św. Augustyn mówi w swych Wyznaniach. Napisał on to dzieło, jak sam mówi, "aby ich serca już nie zapadały w sen rozpaczy z tym ciężkim westchnieniem: «Nie zdołam!». Budzą się, pokrzepione Twoją miłującą dobrocią i słodyczą Twojej łaski, umacniającej każdego słabego". I rzeczywiście, ileż to serc przebudził tą swoją książką!
Augustyn opisuje stan, jaki poprzedzał jego ostateczne i całkowite poddanie się Bogu, posługując się właśnie obrazem snu. Pisze: "Rozmyślania, jakimi wyrywałem się ku Tobie; były podobne wysiłkom człowieka, który się usiłuje przebudzić, ale nie może i, pokonany, znowu w głębie snu zapada. Nie ma wśród ludzi nikogo, kto by chwał spać bez przerwy. Każdy słusznie mniema, że większą ma wartość jawa. Nieraz jednak człowiek tak jest odrętwiały, że odwleka chwilę otrząśnięcia się ze snu; nie chciałby dłużej spać, ale tym gorliwiej w sen się pogrąża, chociaż nadeszła już pora przebudzenia. Podobnie ja byłem już przecież zupełnie pewny, że lepiej byłoby poświęcić się Twojej miłości, niżeli własnym namiętnościom ulegać. Jedno, pochwale, zwyciężało. Lecz drugie, pożądane, ciągle mnie pętało. Cóż miałem odpowiedzieć na Twoje wezwanie: «Zbudź się, który śpisz, i powstań z martwych, a oświeci cię Chrystus»? Chociaż ze wszystkich stron mi okazywałeś, że taka jest prawda, i byłem już o tym zupełnie przekonany, umiałem Ci odpowiadać tylko sennymi słowami omdlałego człowieka: «Jeszcze chwilę! Jeszcze tylko chwilę! Poczekaj nieco...» Lecz ta chwila za chwilą przekraczała wszelką miarę chwil; i to «czekanie nieco» - ciągle się przedłużało.
Starajmy się zobaczyć, czy ta sytuacja Augustyna nie jest w jakiś sposób również naszą sytuacją. Nieważne, że czymś, co nas powstrzymuje, nie jest to, co pętało jego, lecz inne pęta: naszych wygód, naszej chwały, naszej niechęci, naszej kariery, naszych przyzwyczajeń. Nie ma takiego stanu w życiu duchowym, w którym nie byłoby już miejsca na nawrócenie i krok do przodu. Święty Franciszek z Asyżu, pewnego razu pod koniec swego życia miał powiedzieć: "Zacznijmy, bracia, robić coś dla Boga, ponieważ dotąd uczyniliśmy niewiele". To zaproszenie słyszymy w Apokalipsie: "Sprawiedliwy niech jeszcze wypełni sprawiedliwość, a święty niechaj się jeszcze uświęci!" {Ap 22,11}. Tak więc nikt nie powinien czuć się od tego zwolniony i powiedzieć, że dzięki Bogu, ta potrzeba przebudzenia nie odnosi się do mnie.
Istnieje wiele stopni czy poziomów snu, zarówno na płaszczyźnie naturalnej, jak i duchowej. Najgłębszym ze wszystkich jest letarg a iluż to chrześcijan jest w nim pogrążonych! Są to ci, którzy miesiącami, latami, a może przez całe życie zanurzeni są we śnie świata i w jak największym zapomnieniu o Bogu i własnym chrzcie. Jest też sen zwyczajny, który jest całkowitą, choć krótką, wyrwą w świadomości. W końcu jest drzemanie, czy stan senności, tak doskonale opisany powyżej przez św. Augustyna, i o tym chciałbym teraz mówić. Drzemanie to stan tego, kto jest rozbudzony na tyle, aby widzieć i rozumieć, co ma robić, ale niewystarczająco do tego, by zdecydować się na robienie tego. To tak, jak rankiem ktoś, kto usłyszał budzik; wie, że już czas, powtarza to sobie, ale ociąga się i zapada w sen. Jest to stan kogoś, kto jakoś tam ciągnie pomiędzy jednym a drugim postanowieniem, pomiędzy jednym a drugim "no już!" powtarzanym sobie, ale nie uczyni zdecydowanego postanowienia, by wstać. Życie biegnie od spowiedzi do spowiedzi, po której zawsze znajdujemy się w tym samym punkcie. Podobnie, jak ten, kto przysypia podczas kazania czy konferencji: głowa od czasu do czasu opada mu na piersi, a więc podnosi ją, ale tylko po to, by za chwilę opadła mu znowu, ponieważ tak naprawdę nie otrząsnął się ze snu.
Cechą tego stanu na płaszczyźnie duchowej jest niezadowolenie i smutek. Świat nie cieszy, ponieważ człowiek nie jest aż do tego stopnia bez skrupułów, by zdać się całkowicie na jego uroki, ale nie cieszy się też Bogiem. Często, nie mogąc powstrzymać w sobie tego niezadowolenia i goryczy, przelewa się ją na innych, na tych, którzy nas otaczają. Weźmy jako przykład zakonnika czy kapłana będącego w takim stanie. Przypomina on młodzieńca z Hymnu o perle. Wstąpił do zakonu czy oddał się na służbę Bożą pociągnięty przez perłę. Ale oto, wraz z upływem czasu, i on zaczął kosztować potraw egipskich, cebul, i w ten sposób stopniowo zapomniał o wszystkim: kim jest, skąd przychodzi, dlaczego przyszedł. Jest zagubiony, albo, jak to się dzisiaj mówi, przeżywa kryzys tożsamości. Święci dają nam przykład, jak uniknąć tego niebezpieczeństwa. Czytamy o Arseniuszu, jednym z wielkich mnichów pustyni, że od czasu do czasu powtarzał sobie: "Arseniuszu, dlaczego opuściłeś świat?" Także św. Bernard lubił stawiać sobie pytanie: "Bernardzie, quid venisti? - Bernardzie, dlaczego przyszedłeś?"
Przebudzenie, jakie proponuje nam Słowo Boże, polega więc na tym: podjąć z Bożą pomocą i po przyzywaniu Jego łaski, mocne postanowienie skończenia z ociąganiem i poddać się zupełnie Bogu. Porzucić połowiczności, spalić za sobą mosty łączące ze światem. Przerwać wszelki z nim flirt, wszelkie podkochiwanie. Polega na tym, by powiedzieć sobie tak, jak powiedział św. Augustyn: "Jak długo, jak długo jeszcze? Ciągle jutro i jutro? Dlaczego nie w tej chwili?". A czy będzie dla mnie jakieś jutro? Czy było dla tych, którzy wczoraj usłyszeli to samo zaproszenie, a nie zdecydowali się? I jeśli nawet byłoby, czy jutro będę bardziej gotowy, by powiedzieć: tak? Świat przemija! Trzeba pośpieszyć się z odejściem od świata, by nie przeminąć ze światem. Odejść od niego natychmiast sercem, zanim odejdzie się z niego ciałem.
W ciągu roku dziesiątki postaci świętych przewijają się, tak w liturgii, jak i w życiu, odkąd dzięki Bogu, istnieją również święci żyjący. Mężczyźni i kobiety, którzy uświęcili się w różnych stanach, także w naszym stanie. Swego rodzaju "chmura świadków”. Podziwialiśmy ich, zazdrościliśmy im. Uznaliśmy wyraźnie, że ich życie było jedynym godnym przeżycia, że postąpili słusznie; że tak naprawdę istnieje tylko jedno niemożliwe do naprawienia nieszczęście, jakie w życiu może przytrafić się człowiekowi, a jest nim nieszczęście nie stania się świętym. Tyle razy słyszeliśmy, że jesteśmy "wezwani do bycia świętymi" (Rz 1,7), do tego stworzonymi, do tego przeznaczonymi. Teraz, po rozważeniu tylu wzorów świętych chodzi o to, byśmy wołali także do samych siebie tak, jak to uczynił św. Augustyn: "Jeżeli ci i tamci, to dlaczego nie ja?" Święty słyszał opowieść dwóch żołnierzy przydzielonych osobie cesarza, którzy czytając żywot św. Antoniego, w jednej chwili zdecydowali porzucić karierę i zaszczyty i oddać się na służbę Bogu. Słyszał o młodzieńcach i dziewczętach, którzy w różnych miejscach porzucali świat, by poświęcić się Bogu, i zwracając się do przyjaciela Alipiusza, zawołał: "Na co my czekamy? Czy pojąłeś sens tej opowieści? Powstają prostaczkowie i zdobywają niebo, a my, z cała naszą bezduszną uczonością, tarzamy się w ciele i krwi. Czy dlatego wstydzimy się iść za nimi, że oni nas wyprzedzili? Czy nie jest gorszym wstydem w ogóle nie pójść tą drogą?".
Z pewnością, gdy wejrzymy w siebie, nie znajdziemy siły, by wykonać taki krok, jak ten. Ale czy święci, których poznaliśmy, znaleźli w sobie moc? "Szczęśliwi, których moc jest w Tobie, którzy zachowują ufność w swym sercu (Ps 84,6). "W Tobie", nie "w sobie". Tak więc to łaska daje moc, która wytwarza w nas pragnienie i tęsknotę za życiem całkowicie oddanym Bogu i Jego chwale, bezkompromisowo. Bóg oczekuje, abyśmy wydali Mu pozwolenie czy zgodę na działanie. Abyśmy dali Mu tzw. czystą kartę, usuwając wszelkie "ale" i "niestety", które są jedynie brakiem zaufania do Boga. Nie możemy chcieć zostać świętymi pod warunkiem, że nic nie zmieni się w naszym życiu i w naszych przyzwyczajeniach. Augustyn też odczuwał lęk i ociągał się w zrobieniu zdecydowanego kroku. Dawne przyzwyczajenia, mówi, pociągały go z tyłu niczym za kraj szaty, szepcąc: Uważaj, czy od tej chwili i na zawsze, będziesz mógł obyć się bez tego i tego? Ale inny głos, ukazując mu Boga, mówił: "Rzuć się ku Niemu! Nie obawiaj się - On się nie cofnie, abyś upadł. Rzuć się z całą ufnością, On przygarnie cię i uleczy”.
Wiemy, jak łaska przyszła mu z pomocą. Stało się to poprzez słowo Boże. Usłyszał głos, który śpiewnie powtarzał: "Weź to, czytaj! Weź to, czytaj!!"8. Przyjął to niczym zaproszenie z nieba, a mając w zasięgu ręki Listy św. Pawła otworzył je, zdecydowany przyjąć pierwszy tekst, jaki nasunie mu się przed oczy, jako Bożą odpowiedź. Otworzył i co znalazł? Znalazł właśnie werset kończący wołanie o przebudzenie z Rz 13, który komentowaliśmy powyżej, a który mówi: "Żyjmy przyzwoicie jak w jasny dzień: nie w hulankach i pijatykach, nie w rozpuście i wyuzdaniu, nie w kłótni i zazdrości. Ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa i nie troszczcie się zbytnio o ciało, dogadzając żądzom" (Rz 13,13-14). Światło nagłej pogody ducha wypełniło mu serce i od tej chwili wiedział, że z Bożą pomocą będzie mógł żyć w czystości. Stał się nowym człowiekiem. Przypominając tę chwilę opisuje ją niczym przebudzenie ze snu: "Zawołałaś, krzyknęłaś, rozdarłaś głuchotę moją. Zabłysnęłaś, zajaśniałaś jak błyskawica, rozświetliłaś ślepotę moją. (...) Dotknęłaś mnie - i zapłonąłem tęsknotą za pokojem Twoim"9. Łaska przyszła mu z pomocą, ponieważ przyzywał jej całą swą mocą, z modlitwą i łzami.
Zadajmy sobie więc uczciwie pytanie: czy jestem gotowy, aby coś zmieniło się w moim życiu? Na przykład czas poświęcany modlitwie? Czy jestem gotów skończyć z takim a takim przyzwyczajeniem? Z wyrzeczeniem się tego marginesu wolności? Zasadniczą przeszkodą jest najczęściej nabyte przyzwyczajenie, które czyni wolę bezsilną. Powiedziano, że przyzwyczajenie jest niczym wampir. Wampir przykleja się do śpiących ludzi i wysysając z nich krew jednocześnie wstrzykuje im środek nasenny, który sprawia, że ich sen jest jeszcze przyjemniejszy. Tym samym osoby te pogrążają się coraz bardziej we śnie, a on może wysysać tyle krwi, ile zechce. Jednakże przyzwyczajenie jest gorsze od wampira, ponieważ wampir nie może uśpić ofiary, a zbliża się jedynie do tych, którzy już śpią. Natomiast przyzwyczajenie najpierw usypia człowieka, a potem wysysa jego wszystkie energie duchowe, wstrzykując również swego rodzaju środek nasenny, który czyni sen jeszcze przyjemniejszym. Ocaleniem w tym przypadku jest zbudzenie się. Jeżeli człowiek się przebudzi, jest ocalony. Trzeba złamać okowy przyzwyczajenia jakimś "Dość!", jak to podpowiadał nam wcześniej św. Piotr. Uczynić natychmiast coś, co przerwie złe przyzwyczajenia, których potrzebę zerwania już od dawna odczuwaliśmy.
Matka Najświętsza, ta, która jako pierwsza powiedziała Bogu pełne i całkowite "Oto jestem!"; która oddała się Bogu bez zastrzeżeń, niechaj wyjedna nam wielką łaskę, byśmy mogli Ją w tym naśladować, jako prawdziwe Jej dzieci.
O. Raniero Cantalamessa, Przygotujcie drogi Pańskie, Kraków 1999, s. 33-43.