Lekarstwo na zabobon (Ef 1, 17-23) Wniebowstąpienie Pańskie A

Nie tylko współczesny Kościół boryka się z zabobonną wiarą swoich dzieci. Od samego początku zwłaszcza chrześcijanie pogańskiego pochodzenia mają problem z mocami, niebieskimi panowaniami, energiami, gwiazdami, etc.

Zupełnie jak wielu dzisiejszych „dobrych parafian”. Wahadełkiem sprawdzane leki, wizyty u specjalistów otwierających czakramy, ekrany skupiające bądź rozpraszające energie, chroniące kamienie, oczyszczające diety, tybetańskie ziółka, czytanie horoskopów rzekomo „dla zabawy”, wizyty u wróżki, dni z lepszą konfiguracją gwiazd, etc. Dlatego List do Efezjan nic nie traci ze swej aktualności. Jest on kontynuacją Pawłowej odpowiedzi z Listu do Kolosan na smutne wieści, które docierają do rzymskiego więzienia. Paweł nie kpi z zabobonnych braci, nie moralizuje, ale ukazuje im prawdziwą i niepodważalną moc Boga, która objawia się w zbawczym dziele Jego Syna oraz modli się, aby Efezjanie poznali moc miłującego ich Boga.

Człowiek sięga po zabobonne rytuały, ezoteryczna wiedzę czy też magiczne przedmioty ze strachu. Boi się o swoje życie, zdrowie, powodzenie, chce zabezpieczyć przyszłość swoich bliskich. Kult Zwierzchności, Władz, Mocy i Panowania, który pojawia się we wspólnotach w Kolosach i Efezie, przeraża Pawła, bowiem jest dla niego znakiem nieznajomości Boga. Dlatego pierwszym pragnieniem Pawła wobec Efezjan jest, aby poznali Boga. Nie jest to wyłącznie akt intelektualny, przyswojenie sobie pewnej ilości wiedzy o Bogu. Poznać Boga to wejść z Nim w relację, to stać się Jego przyjacielem, odkryć prawdę, kim On jest. I tu docieramy do istoty tego poznania. Człowiek nie może posiąść go sam, własnym wysiłkiem, inteligencją, mądrością. Poznanie jest darem, dziełem „ducha mądrości i objawienia w głębszym poznaniu Jego samego”. Poznanie dokonuje się na poziomie serca, a więc nie tylko intelektem, ale także naszą wolą i emocjami, całym naszym życiem.

To w relacji do Ojca zanika lęk o nasze życie, obawa przed przyszłością, czy potencjalnym cierpieniem. Poznanie Boga domaga się nie tylko upokorzenia naszego rozumu, ale także przekraczania samego siebie, wychodzenie z egoistycznego skoncentrowania na sobie samym. Trzeba nam wracać do ważkich słów Benedykta XVI (podpisanych przez Franciszka), z encykliki o wierze: „Zamiast wierzyć w Boga, człowiek woli czcić bożka, którego oblicze można utrwalić i którego pochodzenie jest znane, bo został przez nas uczyniony. W przypadku bożka nie ma niebezpieczeństwa ewentualnego powołania, które wymagałoby wyrzeczenia się własnego poczucia bezpieczeństwa, ponieważ bożki «mają usta, ale nie mówią» (Ps 115, 5). Rozumiemy więc, że bożek jest pretekstem do tego, by postawić samych siebie w centrum rzeczywistości, adorując dzieło własnych rąk. (…) Wierzyć to znaczy powierzyć się miłosiernej miłości, która zawsze przyjmuje i przebacza, wspiera i ukierunkowuje egzystencję, okazuje się potężna w swej zdolności prostowania wypaczeń naszej historii”.

Skupiony wyłącznie na sobie człowiek wahadełkowo-różdzkowo-horoskopowo-amuletowy w rzeczywistości stoi wobec najpoważniejszego problemu: kto jest bogiem? I oszukując samego siebie mówi o wierze w Boga, kiedy w rzeczywistości już dawno zdecydował, że to on sam jest najważniejszą osobą, którą należy kochać i usuwać z drogi jej życia wszelkie przeszkody. Niestety zabobonne bałwochwalstwo to nie tylko amulety i czakramy, to także irracjonalne wierzenie w skompromitowane ideologie, społeczne przesądy, w nagminnie kłamiących polityków, w postęp, nowoczesność, wyjątkowość naszych czasów, etc. Rozmiar takich zabobonnych wierzeń ukazał ojciec Bocheński w swej książeczce „Sto zabobonów”. Warto nad tym pomedytować. Ale znowu nie chodzi o jakieś smutne konstatacje, że pobożni katolicy odeszli od wiary w Boga, lecz o odkrywanie głębi wiary. Odpowiedzią na nasze lęki i pragnienie bezpieczeństwa jest poznanie dzieła Chrystusa. Tylko On pozwala nam dojść do Ojca. Bez Jego śmierci i zmartwychwstanie nie mogę poznać Ojca, nie mogę wyjść z lękliwej troski o swoje życie. Bez poznania Ojca jestem skazany na zabobonne praktyki i irracjonalne zaklinanie polityczno-ekonomicznej rzeczywistości zrodzonej ze zdewaluowanych ideologii.

Moc Jezusa to śmierć zwyciężona. Nie tak w ogóle, ale konkretnie, w moim życiu, w mojej codzienności. To zaufanie Bogu w obliczu choroby, bankructwa, samotności, starości czy śmierci. Paweł przekonuje nas, że Bóg pragnie nam dać dziecięcą ufność, wiarę, która pozwala mi poznawać Boga, nadzieję, która jest pragnieniem Boga oraz miłość do Niego, która jest zdolnością ofiarowania mu swojego życia. Jezus czyni i będzie czynił wszystko, aby nas doprowadzić do intymnej relacji z Sobą, do doświadczenia, że w Kościele jestem z Nim zjednoczony, jestem z Nim jednym ciałem. Doświadczenie takiej jedności z Chrystusem sprawia, że moje choroby stają się Jego chorobami, moje porażki Jego porażkami, moje zmartwienia Jego zmartwieniami. On chce tego, bowiem jest rzeczywistym Panem nad wszelkimi mocami tego świata, których lękam się wyłącznie z powodu braku wiary. On Jest Panem, ale czy ja chcę, aby również był moim Panem, czy chcę każdy dzień zaczynać od świadomości, że jestem z Nim złączony w jedno Ciało?

ks. Maciej Warowny

TOP