Mój złoty cielec (Jk 5, 1-6) 26 Niedziela Zwykła B

Nie tylko lud Starego Testamentu, faryzeusze, czy współcześni wierzący, ale także chrześcijanie końca pierwszego wieku mieli poważny problem z właściwym odniesieniem do dóbr materialnych. Ocenianie człowieka poprzez pryzmat posiadanych pieniędzy, bogacenie się kosztem słabych i ubogich, pogarda okazywana biednym to powody dotkliwego napomnienia ze strony Jakuba Apostoła.

„Nihil novi sub sole”. Przypomnijmy sobie słowa głoszone przez Amosa: „Leżą na łożach z kości słoniowej i wylegują się na dywanach; jedzą oni jagnięta z trzody i cielęta ze środka obory. (…) Piją czaszami wino i najlepszym olejkiem się namaszczają, a nic się nie martwią upadkiem domu Józefa”. Jakub Apostoł przywołuje wprost Kazanie na Górze: „Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się, i kradną”. Natomiast o „eschatologicznym” niebezpieczeństwie bogactw czytamy dalej u Mateusza: „Zaprawdę, powiadam wam: Bogaty z trudnością wejdzie do królestwa niebieskiego. Jeszcze raz wam powiadam: Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego”. List do Tymoteusza wyraża tradycję Pawłową i tak piętnuje problem: „A ci, którzy chcą się bogacić, wpadają w pokusę i w zasadzkę oraz w liczne nierozumne i szkodliwe pożądania. One to pogrążają ludzi w zgubę i zatracenie. Albowiem korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy”.

W obliczu jednoznacznego świadectwa o zagrożeniach rodzących się z chęci posiadania bogactw musimy bić się w piersi i wyznawać, że zagubiliśmy ten wymiar Dobrej Nowiny w naszym Kościele. Jednak krytykę duchowieństwa i ich rzekomych bogactw pozostawiam brukowcom, które goniąc za medialnie sprzedawalnymi skandalami całkowicie gubią sens prawdy. Mnie interesuje stan mojego serca, w którym ciągle trwa przekonanie, że pieniądze są najskuteczniejszym środkiem realizacji większości celów, jakie mogę mieć w życiu oraz najskuteczniejszym zabezpieczeniem w obliczu możliwych przeciwności czy porażek. Z nimi też wiąże się przekonanie o wymierności odniesionego sukcesu i o faktycznie posiadanej pozycji społecznej. Takie rozumienie świata Saint-Exupéry przypisuje „dorosłości”: „Jeżeli mówicie dorosłym: »Widziałem piękny dom z czerwonej cegły, z geranium w oknach i gołębiami na dachu« – nie potrafią sobie wyobrazić tego domu. Trzeba im powiedzieć: »Widziałem dom za sto tysięcy złotych«. Wtedy krzykną: »Jaki to piękny dom!«” Stając się „dorosłymi” uczymy się, że w świecie nie ma nic za darmo. Dlatego pieniądze stają się miernikiem tego, co godne pożądania, słuszne, dobre, sprawiedliwe. Ich posiadanie jest kluczem do dobrego, spokojnego i bezpiecznego życia. Takie zaś „wychowanie” przekłada się na wiarę w paradoksalny sposób: „pomóż sobie sam, to i Bóg ci pomoże”, „bogatemu diabeł dzieci kołysze’’, „biednemu zawsze wiatr w oczy’’, etc., etc.

Kazanie na Górze w chęci posiadania pieniędzy upatruje najpoważniejszego konkurenta wiary w Boga, bałwochwalstwo w najczystszej postaci: „Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie”. My natomiast Jezusowe wezwanie do walki z bałwochwalstwem zamieniliśmy na wezwanie do uczciwego zarabiania pieniędzy i na faryzejskie dociekania, ile procent zarobku jest jeszcze uczciwym zarabianiem, a gdzie zaczyna się lichwa. I im bardziej dociekliwi jesteśmy w odnalezieniu tego, co jest uczciwym posiadaniem bogactw, ile dać na cele charytatywne, żeby spokojnie zachować resztę wyłącznie na własne potrzeby, tym bardziej oddalamy się od istoty problemu, który Jezus zwięźle ujmuje: „Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje”. Sedno zagrożenia ze strony bogactw Paweł przypomina Tymoteuszowi: „Bogatym na tym świecie nakazuj, by nie byli wyniośli, nie pokładali nadziei w niepewności bogactwa, lecz w Bogu, który nam wszystkiego obficie udziela do używania, niech czynią dobrze, bogacą się w dobre czyny, niech będą hojni, uspołecznieni, odkładając do skarbca dla siebie samych dobrą podstawę na przyszłość, aby osiągnęli prawdziwe życie”.

Już Stary Testament w opisie kultu złotego cielca na pustyni bardzo celnie odsłania problem: „Izraelu, oto bóg twój, który cię wyprowadził z ziemi egipskiej”, inaczej mówiąc, „patrz człowieku na siłę złota, bo ona jest obietnicą szczęścia”. Benedykt XVI tak wyjaśnia każdy akt bałwochwalstwa, także bałwochwalstwa uczciwie zarobionych pieniędzy: „Rozumiemy więc, że bożek jest pretekstem do tego, by postawić samych siebie w centrum rzeczywistości, adorując dzieło własnych rąk. Człowiek, gdy traci zasadnicze ukierunkowanie, które spaja jego życie, gubi się w wielorakości swoich pragnień. Wzbraniając się przed oczekiwaniem na czas obietnicy, rozprasza się na tysiące chwil swojej historii. Dlatego bałwochwalstwo jest zawsze politeizmem, poruszaniem się bez celu od jednego pana do drugiego. Bałwochwalstwo nie wskazuje jednej drogi, lecz wiele szlaków, które nie prowadzą do wyraźnego celu, a raczej tworzą labirynt. Kto nie chce zawierzyć się Bogu, zmuszony jest słuchać głosów wielu bożków, wołających do niego: »Zdaj się na mnie!« Wiara, ponieważ związana jest z nawróceniem, jest przeciwieństwem bałwochwalstwa; jest odsuwaniem się od bożków, by powrócić do Boga żywego dzięki osobistemu spotkaniu. Wierzyć to znaczy powierzyć się miłosiernej miłości, która zawsze przyjmuje i przebacza, wspiera i ukierunkowuje egzystencję, okazuje się potężna w swej zdolności prostowania wypaczeń naszej historii. Wiara polega na gotowości otwarcia się na wciąż nową przemianę dokonywaną przez Boże wezwanie. Oto paradoks: zwracając się nieustannie do Pana, człowiek znajduje stałą drogę, co uwalnia go od chaotycznych ruchów, do jakich zmuszają go bożki”. Nic dodać, nic ująć. Problem bogactw rodzi się z braku wiary w miłość Boga do nas i braku zaufania Bożej Opatrzności. Dyskusje o uczciwych procentach zostawiam faryzeuszom.

ks. Maciej Warowny