Koniec życia - koniec świata (Mk 13,24-32)

 Nie ma nic szczególnego w doświadczeniu przemijania. Jest to zjawisko powszechne, naturalne, znane każdemu. Spokojnie można je uznać za regułę. Ale ta reguła ma swój wyjątek. Jest nim Jezus Chrystus! Jego przemijanie w żaden sposób nie dotyczy! W Liście do Hebrajczyków czytamy: „Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam także na wieki. Nie dajcie się uwieść różnym i obcym naukom, dobrze jest wzmacniać serce łaską a nie pokarmami, które nie przynoszą korzyści tym, co się o nie ubiegają”(13, 8-9).
W Apokalipsie zaś Jezus mówi o sobie: „Jam Alfa i Omega, Pierwszy i Ostatni, Początek i Koniec. Błogosławieni, którzy płuczą swe szaty, aby władza nad drzewem życia do nich należała” (22,13-14). Byłoby straszliwym nieszczęściem, gdybyśmy zaznali wyłącznie przemijania i destrukcji. Byłoby czymś nie do zniesienia, gdyby po kilkudziesięciu latach walk, chorób, dylematów, błędów, problemów, krzywd, zmęczenia, starości itp., finałem ludzkiego życia byłaby jedynie śmierć. Z taką perspektywą nasze życie nie ma najmniejszego sensu! Bo jaki?
Francuski myśliciel. B. Pascal radzi: „Niech człowiek wróciwszy do siebie zważy, czym jest w porównaniu do tego, co istnieje, niechaj spojrzy na siebie jak na coś zabłąkanego w tym zakątku przyrody i niechaj z tej małej celi wszechświata w której go umieszczono, nauczy się oceniać ziemię, królestwa, miasta i samego siebie wedle słusznej oceny(...) Przestraszy się samym sobą i zawieszony między tymi dwiema otchłaniami, Nieskończonością i Nicością, zadrży na widok owych cudów”- (Myśli, 84).
 
     Idąc za radą Pascala człowiek w świetle Objawienia, bo innego światła nie ma, po pierwsze: powinien „wracać do siebie” czyli odkrywać prawdę swojej osoby i swojego „zabłąkania”.  Po drugie: w relacji do wszechświata, który mimo wszystko przeminie, ma nabierać pokory czyli tej „słusznej oceny” wszystkiego. Po trzecie: ma być całkowicie świadomy tej znikomej granicy między„Nieskończonością” i „Nicością”. W końcu granica między życiem a śmiercią to różnica tylko jednego oddechu. Teraz to jeszcze życie a zaraz potem już śmierć!
     Być może niejednokrotnie zastanawialiśmy się jak będzie wyglądał koniec świata? Jakie zjawiska kosmiczne czy klimatyczne będą jego zwiastunami. Czy ten Księżyc, na którym człowiek postawił swoją stopę, spadnie kiedyś na Ziemię? Wierzysz w to? Zaraz pojawia się sceptycyzm: niby dlaczego miałby opuścić swoją orbitę? Dlaczego siły, który utrzymują go na odległość miałyby nagle przestać działać? Czy Słońce, które od zawsze nas ogrzewa naprawdę kiedyś zgaśnie? Wierzysz w to? Uczeni mówią, że prawdopodobnie tak, ale dopiero za około 1,5 miliarda lat! Więc nas to nie spotka! To nas w żaden sposób nie dotyczy! Grożą nam fałszywe wnioski. Grozi nam, że dzisiejszą Ewangelię potraktujemy jak lektury Lema. Jak science fiction: marsjanie, gwiezdne wojny, UFO itp. Grozi nam, że stracimy mnóstwo czasu na lekturę przepowiedni Malachiasza albo Nostradamusa, na wizyty u wróżek i astrologów, na śledzenie horoskopów, i sensacji kalendarza Majów, na oglądanie katastroficznych filmów (właśnie wszedł na ekrany film „2012”), a nie analizę tych znaków, którymi Opatrzność codziennie przemawia do każdego z nas. Bo kiedy następuje rzeczywisty koniec świata dla każdego, jeśli nie w chwili umierania? Co jest ważniejsze: gdybanie o bliżej nieokreślonej przyszłości czy świadomość, że z każdym dniem mam coraz mniej czasu na zasadnicze decyzje i wybory? Co jest ważniejsze z punktu widzenia mojego losu: rozważać domniemany koniec wszechświata czy skończoność swojego życia? Co jest bardziej na temat?
 
    Święci zawsze mieli dobrą intuicję, bo czytali znaki czasu. Chodzili twardo po ziemi, ale ze wzrokiem utkwionym w niebo. Żyli wiecznym dzisiaj nie uciekając ani we wspomnienia ani w projekcje na przyszłość. Powtarzali sobie: Memento mori - pamiętaj, że umrzesz! Pytanie o sens wszystkiego wróci! Musi wrócić! Byłoby błędem wyciągać wniosek, że w takim razie nie warto nic robić i nie warto się angażować w cokolwiek! Wprost przeciwnie. Święci podejmowali się dzieł które ich przerastały wielokrotnie i pod każdym względem. Wystarczy popatrzeć na wielkich zakonodawców, doktorów Kościoła, misjonarzy, mistyków czy pełniących dzieła miłosierdzia. Widać wyraźnie, że ich cele były odważne i dalekosiężne. Sięgały aż po życie wieczne! A przy tym święci mieli autentyczną, niczym nie wymuszoną radość życia, której nie mąciła świadomość rzeczy ostatecznych. 
 

Krzysztof Drogowy

TOP