Próba ojcostwa (Łk 15, 1-3.11-32)

 
Bóg nie bierze udziału w ucieczkach, które są naszym wymysłem.
Nie firmuje ich, nie błogosławi i nie ubezpiecza. Nie chce by się powiodły. Godzi się na klęski, dopuszcza je, nadając im sens wychowawczy.
Czasem sam wybiera dla kogoś formę ucieczki, ale wtedy jest to na tyle czytelne i jednoznaczne, że człowiek nie ma żadnych wątpliwości ani poczucia winy. I mimo możliwych, naturalnych lęków czuje się prowadzony za rękę. Uczestniczą w tym posłani przez Boga aniołowie. Wystarczy wspomnieć wyjście z domu niewoli (Wj 11-15), ucieczkę Świętej Rodziny do Egiptu (Mt 2,13-15) czy uwolnienie Piotra (Dz 12, 5-11). W Starym Przymierzu Bóg przewidział sześć miast ucieczki. Był to swoisty azyl dla tych, którzy potrzebowali się schronić przed odwetem i zemstą (Lb 35, 9-34).

 
W historii zbawienia było jednak sporo słynnych ucieczek, które miały burzliwy przebieg, kończyły się różnie, przeważnie dramatycznie  by nie powiedzieć- tragicznie. Najczęściej były przejawem zbuntowanej pychy, tchórzostwa lub nie radzenia sobie z życiem: bunt Absaloma wobec ojca (2Sm 15), ucieczka Jonasza przed powołaniem (Jo 1), tchórzostwo ewangelisty, który w Ogrodzie oliwnym porzuca nie tylko Jezusa ale nawet ubranie (Mk 14,50-52). Ucieczką absolutnie nieporównywalną z niczym, samopotępieńczą, jest samobójstwo Judasza (Mt 27,3-5), w którym żal miesza się ze straszliwym poczuciem winy i rozpaczą. Przedziwna i tajemnicza próba wymierzenia sprawiedliwości samemu sobie! 

Dziś przychodzi nam rozważyć nie tyle ucieczkę, choć ona jest faktem, co powrót. Zostawmy motywy ucieczki. Zacznijmy od tego, że ucieczka ma bliższe i dalsze konsekwencje w życiu człowieka. Ewangelia wymienia tylko niektóre (ciężki głód, praca przy świniach, żal, tęsknota), resztę każdy powinien dopowiedzieć sobie sam. Człowiek przyzwyczajony do niekontrolowanej wręcz konsumpcji nagle musi doświadczyć głodu. Ktoś, kto w życiu nie splamił się żadną pracą, nagle musi poznać smak potu i bólu. Na pastwisku konsument wrażeń może zwariować z nudów. Poraża go monotonia sytuacji, w których jakby nic się nie dzieje. Przywykły do obecności podobnych sobie, teraz musi oglądać jedynie zwierzęce zady. To jedyne towarzystwo, choć nie jedyna obecność. Ożywa w nim świat wspomnień i tęsknot. W myślach wracają porzuceni, wzięci w nawias ale nadal prawdziwie bliscy, bezpieczni, kochający ludzie. Konkretne twarze i równie konkretne znaczenia. Człowiek czuje się wtedy odarty na własne życzenie, okaleczony przez samego siebie, winny, marnotrawny. Jeśli dostrzeże to samookaleczenie, jeśli wyciągnie właściwe i konkretne wnioski, ma szansę na odzyskanie tego wszystkiego. Dom nigdy nie może odmówić powrotu, inaczej nie jest domem. Tak samo Kościół. Niestety, w praktyce łatwiejsze jest moralizatorstwo niż cierpliwe słuchanie! O ile łatwiejszy jest duch inkwizycji niż zachwyt nad tajemniczym działaniem Ducha w sercu zagubionego człowieka! O ile łatwiejsze jest prawienie trudnych kazań niż modlitwa o łaskę spowiedzi dla kogoś, kto się boi i wstydzi zarazem? O ileż bardziej reagujemy wszyscy zmysłem mowy niż zmysłem słuchu! Najczęściej nie mamy na tyle cierpliwości, by dostrzec jak z chaosu Bóg wyprowadza kosmos!

 
Kiedyś, w Mudjugorije słuchałem świadectwa byłego narkomana, który odzyskał sens i radość życia dzięki wspólnocie Cenacolo (Wieczernik). Uciekł z tzw. dobrego domu w Bieszczady, potem za granicę. Bardzo szybko i łatwo stoczył się po równi pochyłej. Sięgnął dna uzależnień. Wtedy spotkał ludzi, którzy mu pomogli bez moralizatorstwa i osądzania za przeszłość. Pokazali mu taki rodzaj miłości i akceptacji, który wystarczył na powrót. Pokazali mu prawdziwe ojcostwo, zewnętrznie będąc obcymi ludźmi. Mówił: „ Teraz robię wszystko to, czego nie chciałem robić wcześniej;
-kiedyś w ogóle się nie modliłem, teraz modlę się kilka razy dziennie,
-kiedyś nie chodziłem w ogóle do kościoła, teraz jestem codziennie na Mszy Świętej,
-kiedyś nie pościłem, teraz raz w tygodniu żyję o chlebie i wodzie
-kiedyś nie kalałem się żadną pracą (wcześniej porzucił szkołę) teraz pracuję fizycznie przy obsłudze ośrodka i pielgrzymów,
-kiedyś nie znosiłem żadnej kontroli nad sobą, teraz mam anioła stróża (też byłego narkomana, ale bardziej doświadczonego w walce wewnętrznej) i naśladuję go jak cień,
-kiedyś byłem smutny i zblazowany, teraz wszystko mnie cieszy i jestem pełen akceptacji. Potrzebowałem wyjść z domu by spotkać najprawdziwszą miłość.”  Krzystof Drogowy
TOP