Zmyślone krzywdy (Mt 20, 1-10)

echoewangelii

To, że ktoś czuje się skrzywdzonym, nie znaczy że faktycznie skrzywdzonym został. Ludzie ciągle czują się krzywdzeni przez innych, nie wyłączając Boga. Bardzo często nie potrafią dostrzec, że sami siebie krzywdzą. Szczególnym przypadkiem krzywdy zadawanej samemu sobie jest pielęgnowanie poczucia wydumanej krzywdy.

Wiele związków funkcjonuje w dziwny sposób w oparciu o poczucie krzywdy (np. kobieta) i poczucie winy (np. mężczyzna). Nawet w Kościele może dojść do takiego wynaturzenia relacji, że zamiast głoszenia Ewangelii ktoś może celebrować „liturgię krzywd i win" w dodatku manipulując innymi. Przykładów jest aż nadto. Można odnieść wrażenie, że niektórzy wręcz kochają rolę ofiary i chętnie się w nią wcielą przy każdej okazji. Można by na to się zgodzić, gdyby pozornie skrzywdzeni nie dokonywali prawdziwych osądów i nie obwiniali wszystkich wokół. Mamy tego obraz w przypowieści o robotnikach wynajętych do pracy w winnicy. Faktycznie krzywda się nie zdarzyła, a mimo to, gospodarz winnicy zostaje oskarżony przez najemników. Ludzie ile by nie zarabiali, zawsze będą mieć poczucie, że zarabiają za mało, że mogliby więcej.

   Przypowieść ukazuje nam umowę  o pracę która, mówiąc językiem współczesnym, jest wolna od wad prawnych! W przypowieściach o Królestwie Bożym (szerzej: w Ewangelii) niemożliwy jest błąd, bo oznaczałoby to, że Bóg, który jest miłością myli człowieka i wyznacza mu błędne drogi. W tej umowie wszystko jest jednoznaczne. Jednoznacznie określony jest czas pracy (dniówka), zakres obowiązków (winobranie) i wynagrodzenie (denar). Nie ma żadnych niedomówień. Nikt do niczego nie jest przymuszony. Nikt na nikogo nie zastawia „kruczków prawnych". Niemożliwa jest więc dowolność interpretacji, zarówno przez gospodarza jak i przez najemników. Potrzeba tylko obustronnej lojalności i dobrej woli. Co się dzieje, gdy ich zabraknie; gdy nie dla wszystkich dzień zaczyna się i kończy tak samo? Winnica przez cały dzień zaludnia się najemnikami, których tożsamości nie znamy. Kim są owi bezczynni? Bezrobotni z wyboru? Wyrzuceni dyscyplinarnie z pracy? Ofiary kryzysu? Życiowe lewusy? Niewykwalifikowani? Recydywa? Uzależnieni? Chorzy? W domysłach można się pogubić. Ważne jest, że zostają życiowo „uruchomieni" przez właściciela winnicy. Otrzymują szansę, której nikt inny im nie mógł lub nie chciał dać. To rodzaj łaski! Niczym nie zasłużony prezent!

Konflikt wybucha po pracy, gdy wszyscy są zmęczeni i czekają na zapłatę. Subiektywnie jest to dla nich najważniejsza sprawa. Pewien szczegół detonuje emocje. Gospodarz wydaje dziwne polecenie swojemu rządcy: „Zwołaj robotników i wypłać im należność, począwszy od ostatnich aż do pierwszych". Niezręczność czy prowokacja? Co za pomysł, by zaczynać od końca? „Ostatni", najwyraźniej stają się solą w oku „pierwszych". Rodzi się pytanie: kto i wedle jakiego kryterium ma prawo ustalać kolejność? Kto może nadawać miano: „pierwszych" i „ostatnich"? Najemnicy chcą subiektywnie pojmowanej równości, bo ona najlepiej odpowiada ich oczekiwaniom! Więc już sama kolejność wypłaty jest źródłem szemrania: ci, którzy najdłużej pracowali najdłużej też muszą czekać na wypłatę. Ostatecznie można to przełknąć, ale już wielkość wynagrodzenia, równa dla wszystkich,  dla niektórych jest nie do przyjęcia. Tym bardziej powinni rozważyć dzisiejszą przypowieść!

    Jeśli dzień pracy jest metaforą ludzkiego życia; jeśli najemnikami są wszyscy ludzie; jeśli umówionym denarem jest życie wieczne to warto zapytać: Czy ewentualne „zasługi" są równe czy różne? Kto ośmieli się porównać „zasługi" apostołów, dziewic, męczenników, mistyków, konwertytów, ojców pustyni, pasterzy, małżonków, misjonarzy, zakonodawców, reformatorów, pełniących dzieła miłosierdzia, wychowawców, kierowników duchowych, świętych, błogosławionych, prześladowanych? Itp.

  Najemnicy zamiast się cieszyć, że gospodarz jest dobry i hojny także dla tych, którzy po ludzku nie zasługują, oskarżają go i zawistnie mierzą swoim spojrzeniem. Miłosierdzie zostaje niezrozumiane i odrzucone. Pewnie niektórzy rozczarują się wchodząc do raju, bo się okaże, że wchodzi się tam nie „za coś" ale „mimo wszystko". Oczywiście, jeśli w ogóle wejdą. Sługa Boży biskup Wilhelm Pluta zwykła mawiać: „Jeśli nie smuci cię czyjeś nieszczęście i nie cieszy czyjeś dobro, zastanów się czy jesteś jeszcze człowiekiem".

Ks. Ryszard Winiarski, Puławy

TOP