Świat trędowatego (Mk 1, 40-45)

echoewangeliiuzdrtred               Trąd towarzyszy ludzkości od najdawniejszych czasów - pierwsze wzmianki o nim pochodzą z II- III tysiąclecia przed Chrystusem. Późniejsze źródła podają, że na początku naszej ery choroba była już rozpowszechniona w większej części Europy. Wraz ze wzrostem liczby zachorowań w IV wieku n.e. pojawiły się pierwsze leprozoria, czyli kolonie dla trędowatych, w których byli oni izolowani od reszty społeczeństwa. Przed ucieczką przestrzegała umieszczona przy wyjściu z leprozorium szubienica.

W średniowieczu pojawił się pogląd, że trąd jest karą za grzechy. Niestety, taka interpretacja pogłębiła proces odtrącania trędowatych. Napiętnowani musieli opuścić wszelkie wspólnoty, nie wyłączając rodziny i Kościoła. Jak wyglądało symboliczne przejście ze świata zdrowych do świata trędowatych? Przy bijących dzwonach kościelnych trędowaty szedł wraz z procesją do drzwi kościoła, w którym odprawiano uroczystą Mszę Św. przypominającą nabożeństwo żałobne. Czasami pozorowano pochówek, w trakcie którego chory schodził do wykopanego na cmentarzu dołu. Po tej ceremonii trędowaci byli izolowani w leprozorium. Nie mogli wchodzić do kościołów, młynów, piekarń lub na targowiska. Nie wolno im było myć rąk i swoich rzeczy w źródłach, rzekach i strumieniach, z których korzystali zdrowi. Nie mogli też chodzić bez specjalnego obuwia i odzieży oraz kołatek, tak aby wszyscy rozpoznawali w nich trędowatego. Zakazano im również czegokolwiek dotykać. Na drogach, rozmawiając z innymi ludźmi, zawsze powinni byli stać pod wiatr, aby nie zarażać zdrowych.

Trędowaty mógł zawrzeć związek małżeński tylko z innym chorym na trąd. Małżonkowie, z których jedno było chore, mogli otrzymać pozwolenie na jeden wspólny niedzielny posiłek. Od XII wieku trąd nie był już powodem do rozwodu, ale mógł stać się powodem do podziału majątku.

Bóg jednak, by rozpocząć przełamywanie tabu i zmianę zachowań, posłużył się pewnym epizodem z okresu wypraw krzyżowych - chorobą  króla jerozolimskiego Baldwina IV zwanego Trędowatym, który z powodu obrażeń wywołanych tym niedomaganiem nosił na twarzy srebrną maskę. Od tej pory opieka nad trędowatymi staje się obowiązkiem moralnym i przejawem radykalizmu chrześcijańskiego. Wymownym znakiem tej przemiany było powołanie Zakonu Rycerzy św. Łazarza.

Obecnie dokładna liczba chorych nie jest znana. Wiadomo natomiast, że w ciągu ostatnich lat (od chwili odkrycia skutecznej terapii) farmakologicznie wyleczono około 14 milionów chorych, mimo to każdego roku odkrywa się na świecie ćwierć miliona nowych przypadków trądu. Ostatnie europejskie leprozorium mieści się w Rumunii na skraju mokradeł delty Dunaju w osadzie Tichilesti. W norweskim Bergen znajduje się Muzeum Trądu, położone w zabytkowym szpitalu św. Jerzego, w którym w 1873 roku A. Hansen wyizolował prątka trądu. Ostatni pacjent chory na trąd zmarł tam w 1946 roku.

Niektórzy nie mogą zrozumieć, dlaczego w ogóle stworzono jedyne w świecie muzeum jednej z najbardziej odrażających chorób.  

Trudno człowiekowi milczeć, gdy jego życie pustoszy trąd - śmiertelna choroba, którą można się zarazić łatwiej niż wirusem HIV - wystarczy zwykły dotyk. Trudno milczeć, gdy choroba wyklucza ze wszystkich ludzkich wspólnot, czyniąc człowieka bezdomnym samotnikiem. Równie trudno, a może jeszcze trudniej, milczeć, gdy doznaje się cudownego uzdrowienia. To nagłe przywrócenie do świata normalnych zmienia wszystko! Jeszcze nie tak dawno wykluczony, teraz może w pełni uczestniczyć w życiu innych. Nagle pojawiają się nowe, nieznane dotąd możliwości, ale i pokusy, które przedtem skutecznie blokowała choroba. Tak łatwo z jednej niewoli popaść w drugą. Tak łatwo zachłysnąć się nową jakością życia. Apetyt, dosłownie na wszystko, może się skończyć nową chorobą. Cud staje się źródłem nagłego ryzyka. Teraz wszystko zależy od tego, co uleczony nazwie wolnością! Już nie może i nie musi żebrać. Teraz musi znaleźć dom i pracę. Musi porzucić swoje żebracze przyzwyczajenia! Musi żyć jak inni! Z ofiary, na drodze łaski, przepoczwarzył się w wielkiego szczęściarza. To zobowiązuje.

Dlaczego więc Jezus wymaga i surowo przykazuje uzdrowionemu: „Uważaj, nikomu nic nie mów, ale idź pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz na świadectwo dla nich" (Mk 1,43-44)? Dlaczego Jezus nie pozwala mu krzyczeć z radości, cieszyć się życiem? Dlaczego uzdrowiony ma tłumić w sobie to, co przypomina wielką eksplozję? Czy ten nakaz milczenia ma być kolejną próbą? Czy lata spędzone poza nawiasem społeczeństwa nie były wystarczającym wyzwaniem? Trudno zrozumieć ten nakaz milczenia, raczej gotowi jesteśmy solidaryzować się z uleczonym i tłumaczyć jego nieposłuszeństwo. Prawdopodobnie zachowalibyśmy się tak samo jak on. Ale to nie posłuszeństwo, które wygląda na drobiazg, jest czymś poważnym. Doskonale pokazuje, że cud nie uczynił człowieka posłusznym! Widać czarno na białym, że Sprawca cudu  i Jego wola przestają znaczyć. Już nie są brane pod uwagę. Niestety, uzdrowiony koncentruje się na sobie samym, komplikując Jezusowi plany. To szerszy problem: za każdym razem, jeśli tylko umieścimy w centrum swoje pragnienia, głody, potrzeby i aspiracje, wola Boża pójdzie, niestety, w kąt. To pierwszy grzech uleczonego po doznanym cudzie i chyba nie ostatni.

Ks. Ryszard K. Winiarski, Puławy

TOP