Uroczystość Trójcy Przenajświętszej (Mt 28, 16-20)

echoewangelii       W mówieniu o „życiu wewnętrznym” Boga św. Augustyn zaleca daleko idącą pokorę i powściągliwość: „Trzeba postępować z ostrożnością i skromnością najwięcej w tych sprawach, gdzie chodzi o jedność Trójcy, Ojca, Syna i Ducha Świętego; ponieważ ani nigdzie indziej nie błądzi się w sposób bardziej niebezpieczny, ani nie szuka czegoś bardziej mozolnie, ani nie znajduje się czegoś bardziej owocnie” (De Trinitate I 3,5). Jest to tajemnica tajemnic -taka teologiczna „pieśń nad pieśniami”. 

Św. Leon Wielki mówi znacznie więcej: „ Całej Trójcy zarówno właściwa jest ta sama moc, ten sam majestat, ta sama istota. Nierozdzielna w działaniu, nierozłączna w miłowaniu, jednozgodna w rządach, spełnia Ona wszystko łącznie, dzierżąc wszystko łącznie. Czym jest bowiem Ojciec, tym jest Syn, tym i Duch Święty. Bóstwo nie może być w żadnym z nich ani większe, ani mniejsze” (Sermo 76 n.3). Wielu teologów pozostawało i pozostaje pod urokiem tej teologicznej „pieśni nad pieśniami”, bo im większa tajemnica, tym więcej pokus i wyzwań dla rozumu i przez to większa możliwość wykazania się geniuszem.

 

 

 

Jednak katolików świeckich bardziej niż spory teologiczne interesuje pytanie: Jaki konkretny związek zachodzi między światem Boga a światem człowieka? Czy te światy potrzebują się nawzajem? Czy do siebie przynależą czy też konkurują ze sobą? Czy mogą istnieć bez siebie lub wbrew sobie? Na te pytania w pełni odpowiada Ewangelia rozesłania. Cały świat, bez żadnych wyjątków, jest adresem, zaś uczniowie Chrystusa są listem poleconym. Jak z tej misji wywiązują się chrześcijanie na przestrzeni wieków?

Już same początki były trudne! Ewangelista dość lapidarnie, ale sugestywnie i szczerze, charakteryzuje apostołów, którzy spełniając życzenie Jezusa, udali się do Galilei: „Gdy Go ujrzeli, oddali Mu pokłon. Niektórzy jednak wątpili”. Najwyraźniej można się kłaniać bez wiary, nosząc w sobie poważne zwątpienie. Jest to prawdziwy dramat wielu ludzi, którzy uważają się za wierzących lub uznawani są za takich w swoim środowisku, nawet spełniają jakieś praktyki religijne, ale gdy przychodzi do moralnych ocen i wyborów, w swojej codzienności nie kierują się zmysłem wiary! Kierują się wszystkim, tylko nie wiarą! Bynajmniej nie chodzi tutaj o puste gesty, ale o rzeczywistość o wiele bardziej poważną. Chodzi o postawę, jaką człowiek zajmuje w obliczu sytuacji nieoczekiwanych i niebezpiecznych np. choroba, śmierć czy bycie w jakiejś mniejszości.

Niemiecki filozof, Ernst Cassirer, zajmując się działaniem mitów w społeczeństwie zauważył, że ponieważ są one odporne na racjonalne argumenty, dlatego bywają niezniszczalne i niebezpieczne. Oznacza to, że zmienia się kontekst, ale siatka pojęć, którymi posługuje się człowiek, jest ciągle ta sama. Manipulacja polega na wypatroszeniu pojęć i symboli z ich pierwotnego sensu. I tak np. można mówić o rodzinie, ale uznając, że istnieją różne jej warianty i koncepcje. Wtedy rodziną jest nie tylko związek mężczyzny i kobiety, ale także związek dwóch lesbijek, związek dwóch gejów, związek transseksualisty z homoseksualistą, rodzina poszerzona, związek poligamiczny, samotny rodzic itp. W ten sposób rodzi się relatywizm, który mówi, że wszystko jest względne: wszystko jest prawdą i zarazem nic nie jest prawdą! Używa się tego samego pojęcia na określenie całkiem różnych, sprzecznych rzeczy.

Wypatroszenie pojęcia wiary z pierwotnego, biblijnego sensu skutkuje tym, że niemal wszyscy uważają się za wierzących, ale nikt na co dzień nie żyje wiarą i nie wykazuje postaw ewangelicznych. Wtedy pojawiają się dziwne konstrukcje myślowe: „Jestem wierzący, ale…” - „…ale niepraktykujący”, „…ale, jestem za eutanazją lub in vitro”, „…ale dopuszczam możliwość stosowania antykoncepcji i rozwodów”, „…ale uważam, że cel uświęca środki” itp. 

Ile pojęć wypatroszyliśmy wspólnie, okradając je z piękna i pierwotnych sensów? Tutaj każdy musi zrobić sobie rachunek sumienia!

Dlatego tak ważne jest konsekwentne świadectwo ewangelicznej prawdy i miłości, jakie chrześcijanie pojedynczo i jako wspólnota wierzących mają złożyć w każdym pokoleniu wobec wątpiących, niewierzących lub wierzących inaczej. Powiedzmy sobie to jasno: takie świadectwo jesteśmy winni każdemu pokoleniu. Jesteśmy winni to światu, za który Jezus umarł i zmartwychwstał. Nikt nas z tej powinności nie zwolni. Ta misja jest zbyta ważna. Ostatecznie stanowi ona znak obecności samego Chrystusa. Jakiekolwiek zaniedbania w tym względzie, jakakolwiek utrata wiarygodności lub, nie daj Boże, jakiekolwiek zgorszenia, mogą kogoś zniechęcić, nieraz na zawsze, do szukania zbawienia w Jezusie Chrystusie.  Mogą sprawić, że człowiek będzie szukał swojego ocalenia wszędzie, tylko nie w Bogu jedynym i prawdziwym.

Chrześcijanin żyje stałą i niezmienną obecnością Jezusa, który bynajmniej świata nie porzucił. Wstępując do nieba, zostawił światu Kościół i Ducha Świętego. Z tej obecności niczym ze źródła możemy czerpać rzeczywistą moc do tak poważnej misji. A zamiar Boga jest naprawdę poważny, wyrażony powtarzającym się refrenem: „…dana mi jest wszelka władza”, „…nauczajcie wszystkie narody”, „uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem”, „jestem z wami, po wszystkie dni”. Słowo „wszystko” odmieniane przez różne przypadki i występujące w tak wielu kontekstach niech nam nie daje spokoju! Tu już nie ma: „wybranych”, „niektórych”, „trochę”, „czasami” ani „być może”.  Chrześcijaństwo to jest misja totalna!

 

Ks. Ryszard K. Winiarski, Puławy

 

TOP