Faryzejski krzyk demonów (Mk 3, 20-35)

echoewangelii       W mówieniu o „życiu wewnętrznym” Boga św. Augustyn zaleca daleko idącą pokorę i powściągliwość: „Trzeba postępować z ostrożnością i skromnością Nie wszyscy zdają sobie sprawę, jak obraźliwego określenia użyli faryzeusze wobec Jezusa. To nie był epitet, złośliwość, przezwisko czy pomówienie. To było prawdziwe bluźnierstwo!

Komentując uzdrowienia i egzorcyzmy, których dokonywał, wytoczyli przeciwko Jezusowi prawdziwą armatę. Nazwali Go Belzebubem. Imię to pochodzi od jednego z

imion boga Baala: Baal-Zebul (sem. pan podziemia lub pan podziemnych wód). Pierwotnie był kananejskim bóstwem opiekuńczym miasta Akkron (Ekron). Ponieważ bóstwo zagrażało kultowi boga Jahwe, Żydzi przekręcili jego imię na Baal-Zevuv (pan much) lub Beel-Zebul (pan odchodów). Niestety, król Judy - Ochozjasz, kontynuując skłonności do bałwochwalstwa swoich przodków (m.in. króla Achaba i królowej Jezabel), szerzył kult tego bożka w swoim królestwie. I, niestety, nie był jedynym, który jemu uległ.

Utożsamienie Baala ze złym duchem nastąpiło w tradycji judaistycznej kilkadziesiąt lat przed wystąpieniem Jezusa. Niewątpliwie miała na to wpływ również Septuaginta. To greckie tłumaczenie ST było zarazem pewną teologiczną interpretacją. W psalmie 96,5, w wersji hebrajskiej, czytamy: „Wszyscy bogowie pogan to ułuda". Termin „elilim" (pustka, ułuda, nicość) został przełożony jako demony (daimonia). W późniejszej literaturze Belzebub stanie się więc synonimem diabła. Pamiętajmy, że mucha nie tylko uchodzi za zwierzę nieczyste, ale rzeczywiście nim jest. Ponieważ siada na wszystkim i jest natrętna, symbolizuje zarazę, plagę, irytację, arogancję, małostkowość, donosicielstwo, bezwstyd i rozpustę.

Dopiero w tym kontekście widać z całą oczywistością, że faryzeusze traktują Jezusa gorzej niż heretyka i bluźniercę. Widzą w Nim źródło religijnej infekcji, przed którą chcą ocalić siebie i innych. Jezus dla nich jest „ciałem obcym", wcieleniem Baala. W Nim upatrują największe zagrożenie dla swojej wiary i tożsamości narodowej. Myślą i mówią o Nim: „Jego wysokość, władca much!"

Jezus przyjmuje kłamliwe zarzuty z właściwą sobie pokorą, usiłując wykazać ich niedorzeczność i absurdalność. Gdyby faryzeusze byli otwarci na argumenty, uznaliby swój błąd, ale oni żyją w stworzonym przez siebie świecie i nie zamierzają z niego rezygnować. Zatwardziałość serc każe w nim pozostać niezależnie od konsekwencji. Nawet Bóg pozostaje wtedy bezradny.

Jezus, znając to wszystko, stawia Izraelowi (pośrednio nam wszystkim) druzgocącą diagnozę:

Fakt pierwszy: Królestwo jest wewnętrznie skłócone. Poszczególne stronnictwa nie służą jedności wiary. Faryzeusze, saduceusze, arcykapłani, esseńczycy z Qumran, zeloci, rywalizując między sobą, doprowadzają tylko do dezorientacji i zagubienia wyznawców, a różnice dogmatyczne każą pytać: Kto i dlaczego ma rację? Co i dlaczego jest prawdą? Kto o tym decyduje? A w ogóle: dlaczego nauczyciele wiary są podzieleni? Spróbujmy odkryć współczesną analogię. Pewien misjonarz opowiadał mi, jaką trudność sprawia mu fakt rozłamu wśród chrześcijan. Mieszkańcy jego misji mówią mu: „Skoro jest wiele kościołów, a każdy uważa, że jest kościołem Jezusa Chrystusa i powołuje się na tę samą Ewangelię, to dlaczego się różnią? I dlaczego tak gorliwie i zazdrośnie bronią tych różnic, jakby to one stanowiły istotę wiary?" Doświadczony misjonarz nie wie, jak przekonywać do królestwa, które jest wewnętrznie skłócone. Nasza wiarygodność, jako uczniów Chrystusa, pozostaje pod wielkim znakiem zapytania!

Fakt drugi: Podziały rodzą wielorakie, czasem trudne do przewidzenia, konsekwencje. Sprawcy rozłamów nie zdają sobie często sprawy, że mimo woli są sprzymierzeńcami wroga (demona), ułatwiając mu przenikanie do wewnątrz wspólnoty. Wystarczy choćby jeden człowiek, owładnięty lękiem lub zwątpieniem, by wróg odkrył, że ma w twierdzy sprzymierzeńca. Nawet najkrwawsze prześladowania nie są tak wyniszczające niż zdrada tych, którzy powinni stanowić moralną redutę. W długiej historii doświadczył tego nie tylko Izrael, ale również Kościół. Wystarczy zajrzeć do listów św. Pawła, by zobaczyć, jak boli zdrada zadana przez najbliższych: „Demas mnie opuścił, umiłowawszy ten świat [...] Aleksander brązownik wyrządził mi wiele zła; odda mu Pan według jego czynów. I ty się go strzeż, albowiem sprzeciwiał się bardzo naszym słowom. W pierwszej mojej obronie nikt przy mnie nie stanął, ale mnie wszyscy opuścili: niech im to nie będzie policzone." (2Tmt 4,10n) . W tym kontekście można zrozumieć przestrogi wypowiedziane w chwili rozstania z mieszkańcami Efezu: „ Wiem, że po moim odejściu wejdą między was wilki drapieżne, nie oszczędzając stada. Także spośród was samych powstaną ludzie, którzy głosić będą przewrotne nauki , aby pociągnąć za sobą uczniów. Dlatego czuwajcie!" (Dz 20, 29).

Fakt trzeci: Konieczność wyrzekania się szatana. Człowiek, który nie przyjmuje Jezusa do swojego życia, skazuje się na kilka bolesnych konsekwencji:

a/ traci rzeczywistą zdolność demaskowania demona - swojego jedynego wroga,

b/ traci światło, które pozwala rozróżniać dobro i zło,

c/ traci zdolność do prowadzenia duchowej walki z nadzieją na zwycięstwo.

Słowem: odrzuca konieczność i możliwość zbawienia oraz swego Zbawcę. Zostaje sam na sam ze sobą, swoimi słabościami, problemami i pokusami! A każdy krzykliwy sprzeciw podnoszą demony za każdym razem, gdy zbliża się  moc Chrystusa!

 

Ks. Ryszard K. Winiarski, Puławy

TOP