Po co pustynia? (Mk 1, 12-15)

echoewangeliiCzego doświadczał Noe podczas czterdziestu dni potopu? O czym myślał i czego obawiał się Mojżesz podczas czterdziestu dni na Górze Synaj? Co czuł Eliasz, kiedy czterdzieści dni uciekał przed Izebel, aby spotkać Boga na Górze Horeb? Wydaje się, że czterdzieści to ulubiony czas Boga, w którym człowiek musi się mierzyć z przekraczającą go rzeczywistością. Ale nie zapominając o strachu, który towarzyszy człowiekowi, wyżej przytoczone czterdzieści to konfrontacją z własnymi słabościami oraz czas stawiania pytań o granice zaufania Bogu. Poprzez czterdzieści dni Noe jest świadom zatapiania ziemi. A jedyną gwarancją, że on sam nie zginie w wodach potopu jest zaufanie Bogu. Poprzez czterdzieści dni jest ono nieustannie wystawiane na próbę. Mojżesz, oczekując czterdzieści dni na Tablice Przymierza stawiał sobie pytanie, co stanie się z ludem, który stracił z oczu swego przewodnika? I nic nie może zrobić, jak tylko zaufać Bogu. Uciekający Eliasz drży na myśl, że przecież nie da się nigdzie ukryć przed tą, która kieruje się nienawiścią, słuchając wyłącznie własnych ambicji i żądz. Pozostaje zaufanie Bogu.

Jezus nie idzie na pustynię z własnej woli, podobnie jak Noe, Mojżesz czy Eliasz nie znaleźli się w ogniu czterdziestodniowej próby z własnego wyboru. Bóg decyduje, Bóg wybiera, Bóg daje doświadczenia. Patrząc na poprzedników Jezusa, wydaje się, że najważniejszym owocem takiej próby ma być odkrycie, czym jest zaufanie Bogu i do jakich granic strachu i własnej wytrzymałość trzeba dojść, aby Mu rzeczywiście zaufać. Richard Rorh, pisząc o drodze inicjacji chłopców, aby stali się mężczyznami, wskazuje na konieczność konfrontacji z samotnością, bólem, własnym lękiem, porażką. Mówi o konieczność zranienia własnego, wyniosłego Ego, aby nauczyć się pokory i akceptacji własnych ograniczeń. Trzeba wejść w ciemności, które napawają strachem. Wówczas rozpoczyna się dojrzewanie do odkrycia prawdziwej wartości własnego życia. Inicjacja dokonuje się poprzez rytuał, który winien być „surowszy” niż rzeczywistość, bowiem on ją tylko odtwarza. I dlatego nie można nauczyć się dorosłości. Do niej trzeba dojrzeć w ogniu doświadczeń.

Broniąc się przed wszelkiego rodzaju trudnościami, odbierając własnym dzieciom czy też wychowankom szansę na zmierzenie się z rzeczywistymi trudnościami, pozbawiamy ich szansy na dojrzałość. Czynimy ich niezdolnymi do miłości. Wiekowi egoiści nieustannie poszukują wyłącznie tego, co sprawia im przyjemności. Nie są zdolni do ofiarowania swego życia ani własnym dzieciom, ani współmałżonkom, ani ojczyźnie. A jeśli w jakimś zakresie to czynią, to wyłącznie dlatego, że ich Ego znajduje pożywkę pochlebstwa i uznania w wysiłku czy poświęceniu, lub też światło reflektorów i obiektywy kamer są na nich skierowane. Ale problem jest o wiele głębszy. Nie posiłkując się skomplikowaną psychologia, ale wyłącznie obserwując zachowania i preferencje polityczne społeczeństw z łatwością dostrzegamy, że większość woli słodkie kłamstwa i przyjemne dla ucha, ale nierealne obietnice, niż prawdę opartą na faktach i racjonalnej ocenie rzeczywistości. Nie chcemy znać siebie.

Nasze społeczeństwo jest coraz bardziej egoistyczne, indywidualistyczne, materialistyczne. Nie mamy doświadczenia pustyni. Nie pozwoliliśmy się tam wyprowadzić. Skreśliliśmy opcję dojrzewania na pustyni zanim Duch zdążył nam ukazać znaczenie tego doświadczenia. Kiedy pojawiają się takie terminy jak zmaganie, poświęcenie, samotność, wyczerpanie, jedyny kontekst ich użycia określamy zdecydowanie: owszem, ale pod warunkiem, że w zamian otrzymamy sławę i bogactwo, prawo do niczym nieskrępowanej wolności i pozycję społeczną. Dojrzała miłość siebie, bliźniego i Boga jako cel takiego doświadczenia nie ma szans na ukazanie się nawet na wzór błyskawicy. Dlatego Jezus idzie na pustynię i pragnie nas także tam wyprowadzić. Potrzebujemy czasu rzeczywistej samotności, aby doświadczyć granic naszej egzystencji. Strach, akceptacja porażki, poświęcenie nie będą książkowymi terminami, ale staną się dotykalną, kształtującą nas rzeczywistością. Miłość przestanie być zaspokajaniem własnych pragnień przyjemności, ale stanie się darem z siebie.

Aby doświadczyć, jak bardzo jesteśmy dalecy od miłości i zaufania Bogu nie potrzeba wiele. Wielki Post podpowiada: wystarczy na początku miesiąca oddać całą pensję na jałmużnę. Wystarczy spróbować pościć kilka dni o chlebie i wodzie. Wystarczy spędzić kolejną noc na modlitwie. I to wszystko bez szczególnej intencji, ale ponieważ jest Wielki Post. Bez żadnych „górnolotnych” motywacji, ale wyłącznie dlatego, że Chrystus chce nas wyprowadzić na pustynię i tam mówić do naszego serca. Znaczenie pustyni odkrywamy wówczas, kiedy doświadczamy ciemności rodzącego się w nas buntu, kiedy zaciskamy pieści w niemych atakach agresji, kiedy szczerze pragniemy posiadać środki przemocy i nimi „zaprowadzić ład” w świecie. Kiedy wydaje nam się, że śmierć jest jedynym rozwiązaniem dla nieznośności cierpienia. Wówczas Jezusowe wezwanie do nawrócenia, aby przemieniać nasze myślenie i wierzyć w Dobrą Nowinę o wyzwoleniu z przemocy grzechu i śmierci, stają się dla nas interesujące. Potrzebujemy doświadczenie, które uzmysłowi nam jak bardzo wyniszczają nas egoizm i przemoc, które w nas są. Dopiero wówczas wezwanie do nawrócenia stanie się światłem w ciemności, najbardziej pożądaną perspektywą naszego życia. I jak nie da się uleczyć nikogo z jego uzależnień, dopóki szczerze nie krzyknie, „Jestem bezradny, niech mi ktoś pomoże!”, tak samo Jezusowe wezwanie do nawrócenia nigdy nie wyjdzie poza ramy pobożnych i powierzchownych praktyk, jeśli nie padnie na grunt naszej najciemniejszej rzeczywistości i nie ukaże się jako jedyne źródło nadziei.

Ks. Maciej Warowny, Francja

TOP