Uwierzyć w człowieczeństwo Jezusa (Mk 9, 2-10)

echoewangelii

Jeśli cud ma moc przekonywania do wiary, to dlaczego przemienienie Jezusa nie dzieje się na oczach zgromadzonych tłumów, ale całkowicie na uboczu, w wielkim sekrecie? Jeśli wystarczy zobaczyć i dotknąć, jak pragniemy tego na wzór Tomasza, to dlaczego Jezus nie chce pozwolić na to doświadczenie przynajmniej tym, którzy w czasach Jego działalności mogli odnieść z tego korzyść?
W czym zaszkodziłoby tłumom oglądanie chwały przemienionego Pan? A przynajmniej wszyscy Apostołowie powinni zobaczyć to, czego świadkami byli wyłącznie Piotr, Jakub i Jan. Dlaczego tak istotny moment, przytaczany przez teologię apologetyczną, jako dowód na boskość Jezusa, jest przez Niego tak skrzętnie skrywany? Tylko trzech wybranych zostało dopuszczonych do bycia świadkami, a i oni otrzymali zakaz mówienia o tym, aż do zmartwychwstania.

 

Jest wiele możliwych odpowiedzi na powyższe pytania. Jedni wyjaśniają ukazując problemu sekretu mesjańskiego, czyli Jezusa, który nie chce być przyjęty w kluczu ludzkich oczekiwań na zbawcę politycznego i ekonomicznego. Jest tu także miejsce na fundamentalne doświadczenie, iż wiara rodzi się ze słuchania Słowa Bożego, a nie z oglądania cudów. Ale moim zdaniem jedną z lekceważonych przez nas możliwości jest trudność wiary nie w bóstwo Jezusa-Człowieka, ale w człowieczeństwo Boga-Jezusa. Bowiem jedną z konsekwencji Adamowego zranienia jest oczekiwanie na Boga, „Cudotwórcę-na-nasze-życzenie”. Wspólnym doświadczeniem pierwotnych religii jest poszukiwanie Boga, który będzie działał na naszą korzyść w tych obszarach, gdzie nasza władza i zdolności panowania nad światem nie sięgają. Tam, gdzie panuje strach przed nieznanym i nierozumianym, tam pojawia się pragnienie Boga, „Potężnego-opiekuna-czczących-Go.”

Jezus przychodzi odsłonić przed nami prawdziwy obraz Boga bliskiego człowiekowi, który „odziewa się w człowieczeństwo” i tak, jaka każdy człowiek jest podatny na ból, cierpienie, choroby i śmierć. To nie jest Bóg rzucający w gniewie pioruny na grzeszników. To Bóg, który pozwala, aby cała nasza niesprawiedliwość spadła na Niego. Czyni się winnym naszych grzechów. Paweł napisał, że Bóg uczynił Chrystusa grzechem, abyśmy stali się sprawiedliwością Bożą. Wcale nie jest dla nas trudne, aby wierzyć w „bogów gromowładnych”. Taki obraz boskości doskonale wpisuje się w nasz strach, nasze lęki i nasze pragnienia. My chcemy Boga, który gniewnie niszczy naszych nieprzyjaciół, który leczy nieuleczalne choroby, który obdarza bogactwami. Pragniemy takiego Boga, bowiem pragniemy triumfu naszych racji i zazdrosnego podziwu ze strony pogan, niewierzących i grzeszników. Taki jest Bóg naszych pragnień i kiedy się takim objawi bez wahania uwierzymy w Niego.

Ale Bóg przyjął postać człowieka, wszedł w centrum naszej historii, jako najniewinniejszy, który dał się zranić i zabić każdym naszym grzechem. To Bóg, który nie pyta, jak faryzeusz prowokujący przypowieść o dobrym samarytaninie, kto jest godzien być moim bliźnim? Ale to Bóg, który czyni się bliźnim każdego grzesznika, każdego poranionego, bezsilnego, odrzuconego, uwięzionego. To Bóg, który wchodzi do domów grzeszników i bogaczy, i nie stawia sobie pytania, czy to wypada. To Bóg, który rozmawia na rynku z prostytutkami i nie zastanawia się, co ludzie powiedzą. To w takiego Boga my nie potrafimy uwierzyć, takiemu Bogu nie potrafimy i nie chcemy zaufać. Nasze pragnienie znaczenia, bycia w centrum, uznania, zabezpieczenia bogactwami naszej egzystencji nie pozwalają nam uwierzyć w Mesjasza na Krzyżu.

Bóg, którego pragniemy i w którego chcielibyśmy wierzyć przypomina raczej dobrego dżina z arabskich opowieści. Taki Bóg dałby nam jasne przykazania, które przy pewnym wysiłku można wypełnić, aby stać się sprawiedliwym i bez zarzutu. Problem tkwi w tym, że osiągając taką „sprawiedliwość” natychmiast domagamy się, aby Bóg nam za nią sowicie odpłacił. Przecież to dla Niego trudzimy się i podejmujemy wyrzeczenia, staramy się być lepszymi niż inni. Dlatego też należy nam się słuszna nagroda i uznanie. Nasza natura jest tak głęboko poraniona wizją szczęścia, w której otrzymujemy wszystko, czego pragniemy, że szukamy Boga, który „dyskretnie onieśmielony naszą sprawiedliwością, pobożnością i prawością” nie mógłby nam niczego odmówić. W Dobrą Nowinę o Jezusie ukrzyżowanym i zmartwychwstałym nieustannie chcemy wpasować tak egocentryczną karykaturę chrześcijaństwa.

To dlatego Jezus przemienia się na osobności. Bóg miłosierny i łaskawy nie tylko nie gwałci natury człowieka swoją mocą, domagając się wiary w Niego, ale staje na szczycie wszelkiej czułości i łagodności. Bóg prowadzi nas od przemocy niszczącego potopu do przemocy Krzyża. Od przemocy przypisywanej Bogu, która rodzi strach, do przemocy zbawiającej człowieka, która pochodząc od człowieka, zatrzymuje się i wyczerpuje na Bogu. Ale Biblia nie jest księgą „dojrzewania” Boga, lecz księgą dojrzewania człowieka do prawdy o Bogu. Więcej, do przyjęcia i życia Bogiem, który jest Drogą, Prawdą i Życiem. Biblia prowadzi nas od obrazu Boga, który jednym, porządnym deszczem rozwiązuje problem zła, do Boga, który umiera w miejsce złoczyńców. Każdy z nas potrzebuje pewności, iż potopem nie da się rozwiązać problemu zła i grzechu. To Krzyż Jezusa jest drogą do nowego życia, do zmartwychwstania ze śmierci grzechu. Sakrament chrztu jest widocznym znakiem niewidocznej łaski włączenie w śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa, „abyśmy przestali być uczestnikami grzechów, a żyli dla sprawiedliwości”, „byśmy istnieli ku chwale Jego majestatu”, „abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem.” I dlatego Jezus tak dyskretnie ukazuje swoje bóstwo.

Ks. Maciej Warowny, Francja