Początek Ewangelii Jezusa Chrystusa Syna Bożego

Nagłówek Ewangelii według św. Marka (Mk 1,1) jest mocny niczym uderzenie lwiej łapy. W czasach rzymskich „ewangelia” była pojęciem stricte politycznym: tak określano np. wiadomość o wygranej wojnie albo o narodzinach cesarskiego potomka, następcy tronu, co miało stanowić dla obywateli imperium i ich niewolników gwarancję stabilizacji i względnego pokoju.

A oto pojawia się coś nowego! Nadchodzi Ewangelia, która przynosi światu pokój i sprawiedliwość zupełnie innego rodzaju. Nie ma ona nic wspólnego z polityczną propagandą, która każe podanym cieszyć się z kolejnego „dobrodziejstwa” wyświadczonego im przez władcę. Nie jest to również jakaś nowa filozofia czy religia, ale Osoba, konkretny, historyczny człowiek: Jezus – Chrystus i Syn Boży!

Przychodzi w mocy nie po to, by zabierać życie, jak to czynią władcy tego świata, ale by dawać życie prawdziwe, w wolności i sprawiedliwości. Ta moc manifestuje się poprzez Jego cuda: przywraca słuch i mowę głuchoniememu jako znak dla wszystkich, głuchych na głos Boga, że Bóg sam szuka ich, aby ich uwolnić od idolatrii (7,32-37); otwiera oczy ślepym, aby ludzie mogli zobaczyć Boże miłosierdzie (8,22-26); stawia na nogi sparaliżowanych, uwalnia opętanych i wskrzesza umarłych na znak, że królestwo Boże już przyszło ‑ w Jego osobie ‑ do ludzi zniewolonych i pozbawionych nadziei (2,1-12; 5,1-20.35-43).

Jako wzór człowieka wychodzącego naprzeciw tej Ewangelii Marek stawia nam przed oczy Jana Chrzciciela. Pochodził on z kapłańskiego rodu, był jedynym dzieckiem starych rodziców, i miał wszelkie dane ku temu, by prowadzić życie poukładane i spokojne, ujęte w ramki Prawa i zwyczajów. A jednak wyszedł na pustynię, naprzeciw nieznanemu, z wielką odwagą i ufnością, ogołocony z ludzkich zabezpieczeń, całkowicie wolny dla Boga. Na tej pustyni, która przypominała drogę z niewoli do ziemi Bożych obietnic, głosił ludziom chrzest nawrócenia. Wzywał do zerwania z grzechem, który jest czymś znacznie gorszym, niż „tylko” złamaniem religijnego prawa: jest błędnym sposobem życia, grożącym totalną klęską.

Nosił odzież z sierści wielbłąda i skórzany pas, jak ktoś gotów do marszu przez pustynię, i żywił się szarańczą i miodem. Szarańcza – jak wówczas uważano ‑ zabijała i pożerała węże, a wąż to biblijny symbol diabelskiego kłamstwa. Miód – nie tyle leśny, co polny, składany w skałach przez dzikie pszczoły ‑ to symbol Bożej prawdy, którą Jan umiał się karmić, znajdując w niej słodycz, siłę i lekarstwo.

Nosił w sobie pragnienie sprawiedliwości i wolności, szedł wytrwale drogą posłuszeństwa Bogu, otwarty na nowy, większy Dar. Nie szukał zbawienia w sobie samym, lecz oczekiwał Mocniejszego, który da pragnącym Bożego Ducha. Jan umiał pociągnąć za sobą wielu ludzi i skłonić ich do wyjścia ze stagnacji, starych grzechów i fałszywej religijności, w stronę nowego życia, które jest dziełem Boga w człowieku.

Trzeba się nam przyznać, że jesteśmy bardziej skłonni do zimowego, niedźwiedziego snu niż do adwentowego przebudzenia. Nawrócenie jest niewygodne, może dlatego w polskiej tradycji jego symbolem jest wstawanie po ciemku na roraty. Warto zapytać siebie: Czy jest we mnie pragnienie, by wyjść z utartych kolein „normalnego” życia naprzeciw Bożej łasce? Jakiego „Wyjścia” potrzebuję szczególnie w tym Adwencie?

  1. Józef Maciąg

Źródło: „Niedziela Lubelska”