Nie trwóżcie się (Łk 21,5-19)

Świątynia jerozolimska była dla Żydów „dumą ich potęgi, radością ich oczu, tęsknotą serc” (por. Ez 24,21).

Za czasów Jezusa trwały jeszcze prace dekoracyjne i wykończeniowe we wspaniałym kompleksie świątynnym, wybudowanym na nowo przez Heroda Wielkiego. Zakończono je w 64 roku po Chr., a zaledwie sześć lat później ten architektoniczny „cud świata” został zburzony przez Rzymian. Dla Żydów, którzy patrzyli na te wydarzenia, musiały one się wydawać totalną katastrofą i końcem ich świata.

            Mowa apokaliptyczna Jezusa, której fragment czyta Kościół w przedostatnią niedzielę roku liturgicznego (Łk 21,5-19), może budzić w czytelnikach i słuchaczach wyobrażenia o „apokalipsie” w sensie globalnego kataklizmu. Tego rodzaju skojarzenia są podsycane nieustannie przez katastroficzne filmy i różne „proroctwa”, wyznaczające datę końca świata. Dziś, podobnie jak w czasach Ewangelisty Łukasza, spotykamy dwie skrajne postawy wobec zapowiadanego końca czasów.

Może to być z jednej strony niezdrowa „gorączka eschatologiczna”, wzbudzająca w ludziach niepokój czy wręcz panikę wobec spodziewanej zagłady oraz niezdrową ciekawość, która każe wszelkimi sposobami szukać odpowiedzi na pytanie: „kiedy?” Różnego rodzaju samozwańczy prorocy będą raz po raz ogłaszać: „ja jestem! nadszedł czas!” i przekonywać, że jedyną szansą ocalenia jest przystąpienie do ich sekty.

Z drugiej strony widzimy postawę przeciwną: uleganie pokusie, by porzucić oczekiwanie powtórnego nadejścia Chrystusa i wykluczyć eschatologiczną nadzieję, by żyć, jak poganie, wyłącznie sprawami doczesnymi, a perspektywę przyszłego zmartwychwstania, sądu i życia wiecznego traktować jako nieszkodliwy mit, którego się nie neguje, ale którym też nie należy zbytnio się przejmować.

Jednakże apokalipsa Jezusa to nie zapowiedź globalnej klęski, ale – zgodnie z sensem tego słowa – odsłonięcie ostatecznego sensu naszego życia. W świecie, w którym nasze życie jest tak bardzo kruche i w którym ludzie niewinni i sprawiedliwi cierpią prześladowania, to Bóg jest źródłem nadziei i pokoju. Z Jego rąk wyszliśmy i ku Niemu zmierzamy. On jest Panem dziejów i od Niego, a nie od ślepego fatum zależy nasz doczesny i wieczny los. W sercach wierzących strach przed śmiercią może zostać przezwyciężony przez ufność wobec Ojca w niebie.

Jezus nie daje odpowiedzi na pytanie „kiedy?”, ponieważ zadaniem wierzących nie jest dociekanie daty kresu czasów, ale trwanie w komunii z Nim w obecnym świecie i dawanie świadectwa wiary. Aby być świadkiem tej nadziei, która w nas jest (por. 1 P 3,15), nie trzeba mieć dyplomu uniwersyteckiego z teologii, ale osobiste doświadczenie Chrystusa: „znam Go, bo On zmienił moje życie”. Wobec powszechnego zwodzenia Jezus wzywa do czujności i rozeznawania duchów (2 Tes 2,1-2). Wobec prześladowań i zatrważających zdarzeń Jezus mówi do wierzących jak do uczniów w łodzi na wzburzonym morzu: „Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!” (Mk 6,50).

ks.Józef Maciąg

Źródło: „Niedziela Lubelska”

 

TOP