Syn człowieczy przyjdzie (Mt 24, 37-44)

Sensem i ostateczną metą naszego życia jest spotkanie z Chrystusem, naszym Panem, który powróci w chwale i mocy, aby zamknąć historię tego świata.

Jego Dzień jest nieunikniony i zarazem nieprzenikniony. W mowie do uczniów czytanej w pierwszym dniu Adwentu (Mt 24,37-44) Jezus czterokrotnie powtarza jak refren zapewnienie: „takie będzie przyjście (gr. „paruzja”) Syna Człowieczego”; „Pan wasz przyjdzie”.

            Nasuwa się oczywiste pytanie: kiedy? (24,3). O dniu tym i godzinie nikt nie wie, jedynie Ojciec (por. w. 36). Nie wiedzą aniołowie niebiescy, którzy – jak Gabriel – przynoszą ludziom przesłanie od Boga. Część starożytnych rękopisów Mateusza dodaje w tym miejscu za Markiem, że nie wie tego nawet Syn (por. Mk 13,32), który jest przecież Słowem Boga posłanym do nas, a Ojciec „ukazuje Mu wszystko, co sam czyni” (J 5,20). Co to znaczy? Otóż owo „kiedy” nie należy do objawienia, które przynosi nam Syn Człowieczy. „Nie wasza to rzecz znać czasy i chwile, które Ojciec ustalił swoją władzą, ale gdy Duch Święty zstąpi na was, będziecie Moimi świadkami…” (Dz 1,8; por. 1 Tes 5,1n). Jeżeli więc ktoś głosi, że wie, „kiedy”, to jego przepowiadanie z pewnością nie pochodzi od aniołów Bożych ani od Jezusa, ale – mówiąc krótko – od demona. Historia różnych sekt potwierdza, że gdy człowiek uwierzy, iż wykradł Bogu tajemnicę swojej przyszłości i datę końca świata, to może łatwo popaść w pseudoreligijny obłęd, który odbiera rozum i wolną wolę.

            Paruzja Chrystusa jest absolutnie pewnym finałem historii, który nastąpi w sposób absolutnie nieprzewidywalny. Zastanie nas ona pośród zwykłych zajęć: jedzenia i picia, ślubów i wesel, codziennej pracy i nocnego odpoczynku (por. Mt 24,38-41). Dziś, gdy patrzymy na wierzących i niewierzących, jak pracują razem, na jednym polu czy w jednym biurze, może się nam wydawać, że wiara lub jej brak nie robi żadnej różnicy. Co najwyżej ci, którzy przejmują się słowem Bożym, są trochę bardziej skrępowani moralnymi skrupułami i przez to nie potrafią w pełni korzystać z życia. W oczach ludzi tego świata przestrzeganie Bożych przykazań może być równie głupie i niepotrzebne, co postępowanie Noego, który ‑ posłuszny Bogu ‑ zaczął budować statek w środku bezkresnego, suchego stepu. A jednak gdy Chrystus ukaże się w boskim majestacie, dokona sądu (gr. „krisis”) to znaczy oddzielenia złych od dobrych. Ci, co należą do Niego i noszą w sobie Jego Ducha, zostaną pociągnięci ku Niemu i staną przy Nim z niewypowiedzianą radością. Ci zaś, których serce jest zimne, zamknięte na Jego miłość, będą przerażeni uciekać od ognia Jego chwały.

            Jeżeli nie wiemy, kiedy Pan przyjdzie, to znaczy, że „chwilę obecną” (gr. „kairós", Rz 13,11), nasze „tu i teraz” mamy przeżywać w Bożej obecności. Syn Człowieczy nieustannie do nas przychodzi. Nie tylko „przyjdzie” kiedyś, ale „przychodzi” (gr. „érchetai”, Mt 24,42.44) i chce być przyjęty z wiarą i miłością w zwykłych wydarzeniach i w liturgii Kościoła, w tajemniczym głosie sumienia i w drugim człowieku. Zanurzeni w doczesności mamy wzroku utkwiony w Nim, zakochani w Nim nie przestajemy wołać: „oczekujemy Twego przyjścia w chwale”. Marana tha!

ks.Józef Maciąg

Źródło: „Niedziela Lubelska”