Przed grobem, który jeszcze nie jest pusty ... (Łk 6, 17-49)

Kazanie na Równinie (Łk 6,17-49), Słowo dla mnie na Wielką Sobotę. Jaki to ma związek z wczorajszą Męką, dzisiejszym grobem, Paschą nadchodzącej nocy? Czytam i zdumiewam się zwłaszcza fragmentem o drzewie i domu.

Tłumy przyszły do Jezusa, aby Go słuchać i znaleźć uzdrowienie. A On odwraca porządek rzeczy. Burzy fundamentalne przekonanie, że sukces, pomyślność, dobrobyt, pozycja społeczna, życie „łatwe i przyjemne” to znaki Bożego błogosławieństwa. A tym, którzy żyją wg takiego schematu Jezus mówi: Biada wam! Jak to? Przecież nieustannie słyszałem, że człowiek pobożny jest błogosławiony przez Boga, a czyż są lepsze znaki takiego błogosławieństwa niż życie w dobrobycie i pomyślności? Ale Jezus nie zadawala się tym pierwszym skandalem, On idzie dalej: Miłujcie waszych nieprzyjaciół! Obala zasadę miłości, jako „wymiany dóbr”, a ukazuje ją, jako darmo dawane dobro, dawanie siebie samego. Aby odnaleźć autentyczną darmowość mówi mi: Błogosław tego, kto cię przeklina, dawaj temu, kto cię okrada, nadstaw się temu, kto cię bije. Teraz wiadomo, co znaczy dawać autentycznie za darmo. To jest miłosierdzie (w. 36). Ale i to jeszcze nie koniec. Z pozycji uczynków (błogosław, módl się, nadstaw, dawaj), Jezus zabiera mnie do wewnętrznej komnaty serca i mówi: Nie osądzaj! Jakby mało było gorszącego mnie, naruszającego moje poczucie sprawiedliwości, miłowania nieprzyjaciół, Jezus dodaje: A teraz zajmij się nie uczynkami (tym, co jest na zewnątrz), ale poruszeniami twego serca. Co tam masz, kiedy słyszysz o miłowaniu nieprzyjaciół? Sądy? Oskarżenia? Poczucie wyższości, że dobry jesteś dla złych i miłosierny dla grzeszników? Klapa. Nie osądzaj! Przebacz! Obdaruj! No i nie sądź! Bo w sercu jest problem, nie w uczynkach. W moim sercu. Dlatego ten fragment kończy się obrazem belki i drzazgi. Belki w moim oku, nie w oku brata.

W taki sposób Jezus wprowadza, przygotowuje mnie do medytacji Krzyża. Zburzył moje przekonania o szczęściu płynącym z dostatku, pokazał mi autentyczną miłość za darmo, a teraz to wszystko chce umieścić, jako nowe oprogramowanie dla mojego serca. Ale jak? Pen drive’em, na którym przyniósł ten rewolucyjny i gorszący program jest Jego Krzyż. „Nie jest złe to drzewo, które rodzi dobre owoce … ”. Dosłowniej tłumacząc to zdanie: Nie jest spróchniałym drzewo, które rodzi piękne owoce, ani nie jest dobrym to, które rodzi zgniłki. Drzewo to krzyż. Drzewo życia, którego Bóg nie chciał, aby po zjedzeniu owocu poznania dobra i zła, pierwsi rodzice dotykali. Jak jest owoc Krzyża? Bo to Jezus na nim wisi. Owocem Krzyża jest On, Syn Boży, Umarły, a Żyjący. Ale pen driver jest wkładany do mojego serca, dlatego pytam siebie o owoc mojego krzyża. To ten mój, osobisty krzyż formatuje moje serce. A z dobrego serca wydobywa się dobro, to już jest oczywiste. Natomiast z serca zawirusowanego wydobywają się wirusy śmierci. A prawda o moim sercu wychodzi ze mnie moimi ustami.

Medytując Kazanie na Równinie dziś, w Wielką Sobotę, kiedy Kościół trwa przy grobie Jezusa, subiektywnie odkrywam, że centrum tego bulwersującego Słowa jest drzewo, Krzyż. W moim życiu albo jest ono dobre, albo spróchniałe. Jaki jest mój krzyż? Bo on jest. Tak zwana „ucieczka przed krzyżem” to wyłącznie gest zamykania oczu, aby móc myśleć, że jeśli krzyża nie widzę, to go nie ma. A więc mój krzyż? Można na nim coś dobrego zbudować? Na przykład dom, który opiera się burzom, wichurom i powodziom? Moje życie to dom, który wznoszę. Na jakim fundamencie? Na krzyżu? Z łatwością potrafię moralizować oraz gorszyć się i sobą, i bliźnimi. Ale kiedy moralizuję, mówię jakimi moi bliźni powinni być, a jakimi nie są, kiedy gorszę się moimi zachowaniami, grzesznymi pragnieniami, zjadliwymi osądami, jakie mam dla bliźnich i jakie pielęgnuję w moim sercu, to jest to znak, że jestem tym słuchaczem Jezusa, który przyszedł do Niego nie po szczęśliwe życie, nie po życie wieczne (pierwszy cel wiary i chrztu), ale po wygodę, po dobrobyt, po pieniądze, po zdrowie, etc. Ale jak On, wiszący na Krzyżu, Owoc miłości Ojca do mnie, miałby mi je dać? Żebym się udławił i umarł?

To Krzyż jest fundamentem mocno wkopanym w ziemię, to Krzyż sprawia, że dom opiera się o Skałę, Chrystusa. Dom na Skale. Tak należy pisać tę przypowieść. Bo Skała = Chrystus. A jak połączyć Skałę z budowlą, aby się z niej nie ześlizgnęła? Krzyżem, i tylko krzyżem. Moim krzyżem. To jest to drzewo, z którego Bóg pragnie, abym zbierał piękne owoce. Ich najpiękniejszą listę daje Paweł: miłość, radość, pokój, cierpliwość, dobroć, życzliwość, wierność, łagodność, opanowanie (Ga 5, 22n). Owoce Krzyża, to owoce Ducha. Przecież Gołębica musi siąść na jakimś drzewie. I zasiada na najpiękniejszym Drzewie świata, na Krzyżu. I daje owoce, najpiękniejsze. To nie owoc rajski był piękny. To są dopiero uwodzące wzrok, wspaniałe owoce.

Dlatego powracam do zasadniczego pytania: Jaki jest mój krzyż? Co na nim rośnie? Zgniłki czy owoce? Krzyż prezbiteratu, krzyż celibatu, krzyż świadectwa, krzyż rodziny i jej braku, krzyż mojego dobrobytu i dostrzeganej wokoło biedy, krzyż historii mojego życia, krzyż bycia rozpieszczanym i krzyż moich ambicji, krzyż moich porażek, błędów, nieumiejętności i niedojrzałości, krzyż niepohamowanych żądz, krzyż życia na marginesie idei nowoczesnego świata i społeczeństwa, krzyż starzenia się i niemożności nasycenia się przyjemnościami tego świata, krzyż dawania życia za darmo, krzyż braku liderów i wzorców i krzyż wezwania, aby byś dobrym pasterzem dla braci, krzyż …, krzyż …, krzyż … . Wielopostaciowe drzewo o tysiącach gałęzi, którego obecność nadaje kształt i kierunek mojemu życiu, albo ku owocom, albo ku zgniłkom.

Wobec krzyża nie daje się przejść obojętnie, „niech inni się nim trudzą”. Bo to ja jestem krzyżem dla mnie samego. I dlatego nie ma większego znaczenia, czy hebluję deski, czy przygotowuję homilię, czy lutuję kabelki albo celebruję sakramenty. We wszystkim potrzebuję dobrego krzyża. Aby nie zgniłki ofiarować sobie i światu, ale owoce. Potrzebuję krzyża przyjętego, krzyża, który Jezus już poniósł, już na mim umarł i objawi mi go, jako chwałę mojego nowego życia, życia nie moimi wysiłkami i zasługami, ale Jego życiem we mnie. A przecież to nic innego jak owoc chrztu, zanurzenia w śmierć i zmartwychwstanie Tego, Który na Krzyżu zwyciężył mój strach, egoizm i grzech. On je pokonał i w noc Paschy zaprosi mnie do stołu zwycięzców grzechu i śmierci, do stołu tych, którzy z krzyża swojego życia zrywają słodkie owoce obecności Boga w nich.

ks. Maciej Warowny, 11 kwietnia 2020