Nakarmieni Słowem (Łk 24, 35-48)

„Echo” Ewangelii Łk 24,35-48

Nakarmieni Słowem

              Czym różni się ludzkie słowo od Słowa, które wypowiada Bóg? Moje i Twoje słowo często jest omylne, czasem mija się z prawdą, bywa chybione albo wypowiadane bez pokrycia. Za Słowem Boga zawsze idą fakty: Jezus mówi do paralityka, by wziął swoje łoże i szedł za nim. Ten bierze zbite deski, na które przez całe życie był skazany i idzie za Jezusem (por Mk 2,1-12). Chrystus zapowiada, że trzeciego dnia zmartwychwstanie. W wielkanocny poranek niewiasty przychodzą do grobu i grób jest pusty (Łk 24,5-6). Człowiek współczesny, żyjący w świecie dekoracji ze styropianu i bananowych sloganów, potrzebuje słowa, za którym, mimo wszystko, pójdą fakty.

             W Ewangelii na trzecią niedzielą wielkanocną Jezus stawia pytanie: „Macie tu coś do jedzenia?”. Jak zwykle uczniowie potraktowali pytanie Jezusa dosłownie. Wyjęli z ogniska rybę i podali Mistrzowi. Jezus spożywa ten posiłek. Może jeszcze raz chciał im pokazać: patrzcie, oto ja, prawdziwy, ten sam, ale już nie cierpiący, poniżony czy wyszydzony, lecz uwielbiony. Pytanie, czym będą żywić się uczniowie po śmierci i zmartwychwstaniu Pana, to może jedno z najważniejszych pytań postawionych po zmartwychwstaniu. Bardzo podobne do tego, gdy Piotr usłyszy nad Jeziorem Tyberiadzkim: „czy miłujesz Mnie więcej aniżeli ci?” (J 21,15). Czym karmicie wasze dusze, psychikę, wnętrze? Mistrz nie chce zostawiać uczniów ze światem ich zranień, trudnych wspomnień, z doświadczeniem samotności. Jezus bierze rybę i je razem z nimi, następnie karmi ich swoimi słowami i tak już będzie do końca świata: „Tak jest napisane: Mesjasz będzie cierpiał i trzeciego dnie zmartwychwstanie; w imię Jego głoszone będzie nawrócenie i odpuszczenie grzechów”.  Słowo Jezusa staje się prawdziwym pokarmem.
              Pisarze Starego Przymierze oczekiwali na Mesjasza. Niektórzy z nich przepowiadali nawet pojedyncze wydarzenia z Jego życia, ale nie przeżyli spotkania w wierze z Chrystusem umęczonym i powstałym z martwych. Jezus zlecił Apostołom i ich następcom głoszenie Ewangelii. Przez pierwszych 30 lat po Wniebowstąpieniu ustnie głoszono Dobrą Nowinę Żydom i poganom. Czynili to sami apostołowie i ich współpracownicy. Z biegiem czasu niektórzy apostołowie, jak Mateusz i Jan oraz Marek – uczeń i sekretarz Piotra, a także Łukasz – uczeń i sekretarz Pawła, pod natchnieniem Ducha Świętego spisali słowa i czyny Chrystusa. Tradycja apostolska, jak też cały Nowy Testament (4 Ewangelie, Dzieje Apostolskie, 13 litów św. Pawła, 7 listów innych apostołów, List do Hebrajczyków i Apokalipsa św. Jana), przekazują Słowo Boże głoszone przez Jezusa w czasie Jego ziemskiej pielgrzymki, gdy w pełni „Słowo stało się ciałem” (por. J 1,14). Dzięki księdze Pisma Świętego Słowo to rozbrzmiewa we wszystkich możliwych językach i na wszystkich kontynentach, czytane w zgromadzeniu liturgicznym, jak również w ciszy własnych czterech ścian.
            
Sobór Watykański II w konstytucji „Dei Verbum” poucza: „W księgach świętych Ojciec spotyka się miłościwie ze swoimi dziećmi i prowadzi z nimi rozmowę”. Człowiek współczesny musi sobie dla własnego dobra postawić pytanie, które Jezus zadał apostołom: „macie tu coś do jedzenia?”. Na pewno nie jedno by się znalazło. Karmimy się przede wszystkim własną pychą, egoizmem, stresami, podejrzliwością, szybkim tempem życia. Niejeden żywi się horoskopami, szuka pocieszenia u wróżbitów i cudotwórców. Ciekawe, co podałbyś Jezusowi, gdyby zapytał Cię o Twój duchowy pokarm? Nie sięgnąłbyś już po rybę, ale odkrywając przed nim swoje wnętrze mógłbyś z przerażeniem stwierdzić, że treści, którymi się karmisz, nie tylko nie zaspokoją głodu, ale być może prowadzą Cię do samozniszczenia. Każdy człowiek jest przez Boga do czegoś powołany. Jesteś ojcem, matką, osobą samotną, wdową lub wdowcem. Potrzebujesz duchowego pokarmu, by dobrze wychować dzieci, uczynić twoje małżeństwo środowiskiem miłości, wzrastania w łasce u Boga i u ludzi. Trzeba dobrej nowiny osobom schorowanym, samotnym, których nie pocieszy i nie wzmocni trywialne: głowa do góry, trzymaj się, będzie lepiej! Wielu z nas przypomina „zatrwożonych i wylękłych” apostołów, pokiereszowanych wydarzeniami z Wielkiego Piątku. Trzeba nam na nowo przypomnieć sobie siłę i wartość Bożego Słowa. Biblia znajduje się chyba w każdym domu. Często pokrywają ją kolejne warstwy kurzu. Czytajmy Słowo Boże, rozmawiajmy o Nim między sobą i z naszymi dziećmi. Sięgajmy po dobrą lekturę, by lepiej je zrozumieć. Liturgia Słowa w czasie niedzielnej Mszy św. jest wielkim wzmocnieniem ducha, ale domaga się domowego pogłębienia. Jezus mówi w dzisiejszej Ewangelii: „Dotknijcie się Mnie i przekonajcie”. Dotknąć znaczy zbliżyć się do czegoś lub Kogoś aż do zetknięcia, uzyskania mocnego, intymnego kontaktu. Często narzekamy, że nie odczuwamy zbyt mocno obecności Boga w naszym życiu. Dzieje się tak, ponieważ nie czytamy Pisma Świętego. Św. Hieronim pisał, że nieznajomość Pisma Świętego jest nieznajomością Chrystusa. Pójdźmy dalej: abstynencja od lektury Biblii jest nieznajomością Jego obecności. Dzisiaj jesteśmy zaproszeni, by osobiście poznać Chrystusa, o którym tyle słyszymy. Poznać Go i tylko słyszeć o nim to dwie różne rzeczy. On mówi i nawiązuje kontakt z człowiekiem przez swoje Słowo zapisane na kartach Biblii. Z tego Słowa wypływają konkretne wydarzenia, już nie sprzed 2000 lat, ale dziejące się w XXI, pod moim dachem, między moimi znajomymi, wreszcie we mnie, jeśli słucham Słowa i zechcę z wiarą je przyjąć. Kilka lub kilkanaście minut lektury Biblii każdego dnia może sprawić, że nie tylko usłyszę o historycznej postaci Jezusa z Nazaretu i o dogmatach zapisanych w katechizmie. Mogę spotkać Osobę, Przyjaciela, Rozmówcę, po prostu Żywego Boga.   Ks. Adam Jaszcz, Lublin