Wyznanie i obietnica (Rdz 12,1–4a) I czytanie

Przez nieposłuszeństwo Adama spadło przekleństwo na rodzaj ludzki i na całą ziemię (Rdz 3,17-19). Jednak z potomstwa adamowego Bóg wybiera sobie Abrama,

który na Jego wezwanie odpowiada posłuszeństwem wiary, i otrzymuje błogosławieństwo – zapewnienie życzliwej i potężnej opieki Boga. Siedmiorakie błogosławieństwo spłynie jak rzeka na samego Abrama, na jego potomstwo i na ludy całej ziemi (12,2-3). Bóg wejdzie z nim w przymierze i da mu nowe imię: Abraham (17,1-5). Będzie to znakiem niesłychanej przemiany, dokonującej się w życiu tego człowieka: otrzymuje on zupełnie nową tożsamość i sens życia, a jego wiara – choć Bóg powołuje każdego w sposób osobisty i niepowtarzalny – jest wzorcem dla wszystkich wierzących na ziemi. Co istotnego mówi nam opis powołania Abrama (12,1-4)?

            Bóg skierował swoje słowo do człowieka silnie uwarunkowanego przez środowisko, w którym wyrósł: „kraj rodzinny” i „dom ojca”. Abram był synem Teracha, dziedziczył po nim przywództwo rodu i majątek, i tak jak ojciec czcił mezopotamskie bóstwa. Jego życie było poukładane według odwiecznych tradycji. Nosił też w sobie dotkliwe cierpienie: bezdzietność. Właśnie ono stało się szczeliną, przez którą w jego życie wszedł Bóg nieznany, absolutnie inny, niż bożki Ur i Charanu. Ten Bóg rzucił mu wyzwanie i równocześnie złożył uroczystą obietnicę. „Wyjdź” – to wezwanie do opuszczenia wszystkiego, co tworzyło tożsamość Abrama, dawało mu poczucie bezpieczeństwa i nadawało kierunek jego życiu. „Ukażę ci inną ziemię, uczynię z ciebie wielki naród, staniesz się błogosławieństwem” – Bóg miał stać się dla niego domem, źródłem życia i nadzieją sięgającą w najdalszą przyszłość. Opuszczenie dziedzictwa, z którego wyrastał, było konieczne, aby zrobić miejsce dla tej nowej, niesłychanej relacji, która nazywa się wiarą, i by przyjąć dar większy niż wszystko, o czym Abram mógł marzyć.

            Zdumiewające jest to, że siedemdziesięciopięcioletni starzec zostawia kraj ojców, swoją religię i wszystkie zabezpieczenia, i idzie za Głosem w nieznane. „Wyszedł nie wiedząc, dokąd idzie” (Hbr 11,8), i to było znakiem, że podążał właściwą drogą: nie za własnymi mrzonkami i złudzeniami, ale za słowem Boga – niewidzialnego, a przecież bliskiego, obecnego w konkretnych wydarzeniach. Była to długa droga. Abraham potrzebował wielu lat, aby nauczyć się opierać całe swoje życie na Bogu, rezygnować z własnych planów, i by w końcu stać się całkowicie wolnym dla Boga, gotowym przyjąć pełnię obiecanego błogosławieństwa. Bóg zażądał od niego wiele, ale tylko po to, by dać mu nieskończenie więcej.

Warto zapytać siebie: Jak przebiegała moja droga wiary? Czy widzę błogosławieństwo spływające na mnie, a przeze mnie także na innych? Jakie Boże obietnice wypełniają się w moim życiu? A może myślę o sobie jako o kimś, kto ciągle składa Bogu jakieś ofiary i w gruncie rzeczy nie ma z tego żadnej radości (por. Łk 15,29)? Czy jestem gotów iść dalej drogą wiary, aż do spotkania z Radością wieczną (por. J 8,56)?

ks. Józef Maciąg

Źródło: „Niedziela Lubelska”

TOP