Usta Boga (II Niedziela Adwentu"A")

 

     Tak jak pustynia różni się w sposób zasadniczy od świątyni, tak język proroków zasadniczo różni się od języka kapłanów. Jest nieporównanie prostszy i o wiele bliższy życia. Mniej w nim konstruktów myślowych czy teologicznych zawiłości, natomiast więcej w nim sugestywnych metafor. Mniej rytuału więcej dosłowności. Prorocy o wiele dokładniej niż kapłani wyczuwają puls życia. Nieporównanie głębiej zanurzają się w dramaty zwykłych ludzi i wspólnoty. Ciekawe, że to prorocy a nie o kapłani, otrzymali zaszczytny, ale i zobowiązujący tytuł: „nabi Jahwe – usta Boga”.

   W Biblii są jeszcze dwa terminy: roeh i hozeh, które określają proroka. Oznaczają „widzącego”, tego, który widzi więcej niż inni. Prorocy przeklinali kulty pogańskie, krytykowali zwodnicze układy, piętnowali odstępstwa, demaskowali skandale i całą fasadowość aktów religijnych, a przede wszystkich dostrzegali związek przyczyn i skutków, który niestety wielu ludziom umyka. Domeną kapłanów był kult, proroków – Słowo Boże.

   Prorocy nie korzystali z żadnych dworskich przywilejów i nie byli chronieni władzą królewską. Radykalnie szli za głosem Bożym. Jezus mówi do tłumów o Janie Chrzcicielu: „Coście wyszli oglądać na pustyni? Trzcinę kołyszącą się na wietrze? Ale coście wyszli zobaczyć? Człowieka w miękkie szaty ubranego? Oto w domach królewskich są ci, którzy miękkie szaty noszą. Po coście więc wyszli? Proroka zobaczyć? Tak, powiadam wam, nawet więcej niż proroka” (Mt 11, 7-9)

   Proroków często prześladowano i mordowano, bo byli znakiem sprzeciwu i pełnili rolę sumienia narodu. Przez cały czas utrzymywało się między nimi ogromne napięcie. Bywało, że kapłani uczestniczyli w spiskach przeciwko prorokom, widząc w nich rzeczywiste zagrożenie dla siebie i swojego autorytetu. W decydującym momencie dziejów zbawienia to kapłani i arcykapłani uczestniczyli w najbardziej zuchwałym i brzemiennym w skutki spisku, przeciwko Jezusowi, nie rozpoznając w nim zapowiadanego Mesjasza. 

   Ewangelia drugiej niedzieli adwentu pokazuje nam zmianę punktu odniesień na skutek pojawienia się charyzmatycznego proroka. Ludzie zamiast iść do Jerozolimy, wychodzą na pustynię, by odnaleźć autentycznego świadka wiary. To powinno wiele mówić zwłaszcza nam - duszpasterzom, którzy sfrustrowani tkwimy w świątynnych przybytkach pełni rozczarowań, widząc, jak wierni wychodzą ze świątyni w poszukiwaniu autentycznej więzi z Bogiem - czegoś, czego nie potrafimy im dać. Przyczyny są różne, ale skutek zawsze ten sam – odejście!

   Jan Chrzciciel bynajmniej nie rozpieszczał słowem. Język, którym operował nie był bynajmniej salonowy, podobnie jak jego strój. Gdyby współczesny kaznodzieja w niedzielnej homilii zwrócił się do wiernych: „Plemię żmijowe” – internet rozgrzałby się do czerwoności. Internauci komentowaliby, jak prymitywnym językiem operuje „funkcjonariusz” Kościoła. Tymczasem warto zapytać: Dlaczego tłumy ustawiały się w kolejce do konfesjonałów Ks. Dolindo Ruotolo, który zakazywał krytyki Kościoła albo do o. Pio, który niczym tomograf skanował ludzkie sumienia czy do o. Lepolda Mandic`a, który był tak mały, że nikt nie podejrzewał go o ewangeliczną wielkość. Wszyscy byli wymagającymi spowiednikami! Wielu penitentom odmówili rozgrzeszenia!

   Dlaczego tłumy zjawiały się na Lednicy, mimo, że o. Jan Góra wzywał wszystkich do ewangelicznego radykalizmu i radosnej nadziei? Dlaczego tylu młodych przyjeżdża do ekumenicznej wspólnoty w Taize? Dlaczego tylu ludzi, przeważnie młodych, chce przeżyć ekstremalną drogę krzyżową? Dlaczego tylu ludzi odpowiedziało na apel, by stworzyć łańcuch modlitwy pod nazwą: „Różaniec do granic”?  Dlaczego autorytetem byli księża: Józef Tischner, Piotr Pawlukiewicz, Jan Kaczkowski i nie brakowało im ani słuchaczy, ani penitentów do spowiedzi? Dlaczego?

   Wydaje się, że nie ma jednej odpowiedzi a jednak, jest. Chodzi o autentyzm, o coś nieposzlakowanego, nie do zakwestionowania przez najbardziej zatwardziałych sceptyków. Byli prawdziwi. Pracowali w tak różnych miejscach i środowiskach, ale mieli wspólny mianownik: autentyzm! „Plemię żmijowe, żąda znaków” – mówi Jezus o swoim pokoleniu tak, jakby mówił o naszym i dodaje – „Żaden znak nie będzie mu dany, oprócz znaku Jonasza.” Chodzi o zmartwychwstanie, czyli o znak pokonanej śmierci jakakolwiek ona jest, jakikolwiek ma wymiar i czegokolwiek dotyczy. To nie rytuały pokonują śmierć, ale prawdziwa miłość w wymiarze krzyża.

   Herod z Herodiadą o wiele bardziej bał się Jana Chrzciciela niż znienawidzonych Rzymian. Z nimi mogli się jakoś ułożyć choćby na zasadzie kompromisu, udawania, poprawności politycznej czy niewolniczej uległości. Z Janem było to niemożliwe. Jan proponował nawrócenie, czyli udział w walce i zwycięstwie nad śmiercią. Prawdziwy prorok nie chce i nie umie inaczej.

 

Ks. Ryszard K. Winiarski