Trudna sztuka pocieszania (2 Tes 2, 16 – 3, 5) 32 Ndz. Zw. C

Chrześcijańskie oczekiwanie na sąd ostateczny i na paruzję, na koniec czasów i na ostateczne zwycięstwo Chrystusa nad złem nie może usprawiedliwiać ani zaniedbywania pracy ani  życia na koszt innych. Nie powinno także być przedmiotem zmartwień, w jaki sposób ciała umarłych i żywych dojdą do zmartwychwstania, które ludzkiemu rozumowi zdaje się niemożliwe. Odpowiadając cierpliwie i z miłością na niepokoje Tesaloniczan,

Paweł prowadzi ich ku rozumieniu, czym faktycznie będzie dla nas moment, jak to ujął Piotr Apostoł, kiedy „niebo ze świstem przeminie, gwiazdy się w ogniu rozsypią, a ziemia i dzieła na niej zostaną znalezione.” Jednak powrót Jezusa w niebiańskiej chwale nie będzie przypominał scenariuszy filmów katastroficznych. I nie ma sensu głowić się, jak będzie to wyglądać. Jego istotą będzie dopełnienie miłosnego spotkania Boga z człowiekiem. Zamiast Apokalipsy możemy czytać Pieśń nad Pieśniami. Kochający mnie Bóg pragnie mojej miłości, jako najsensowniejszej i najgłębszej odpowiedzi, jakiej mogę mu udzielić na Jego miłość do mnie. Tak wiec miłośnikom różnych apokalips polecam lekturę Pieśni nad Pieśniami. Taka miłość to dopiero „koniec świata”.

 

Ponieważ jednak jesteśmy w drodze do pełni miłosnego zjednoczenia z Bogiem, potrzebujemy pocieszenia i umocnienia naszej nadziei. Paweł świadczy, iż Bóg udziela mu i pocieszenia, i nadziei. Chociaż czas napisania Listu do Tesaloniczan jest jeszcze odległy od momentu, kiedy z rzymskiego więzienia Apostoł Narodów napisze, iż „w pierwszej mojej obronie nikt przy mnie nie stanął,” to możemy śmiało patrzeć na Pawła, jako na człowieka, który w całości swej misji nie może liczyć ani na siebie ani na ludzką pomoc. Najpierw wszystko, o co zabiegał jako młody człowiek musiał uznać za śmieci i gnój. Poczucie znaczenia, wiedzę, pobożność, które osiągał znajomością Prawa i gorliwością w jego wypełnianiu odrzuca jako fałszywą drogę. A jego wyprawy misyjne rodziły się z doświadczanych prześladowań, zazdrości, a nawet z konfliktów wewnątrz samego Kościoła. Nie tak chcielibyśmy wyobrażać sobie człowieka sukcesu apostolskiego. Ale też Paweł o nic, co przypomina ziemski sukces nie zabiega. I dlatego świadczy, że Pan jest przy nim i pociesza go oraz udziela mu nadziei. Znamienne jest to, że pocieszenie odnosi się do czasu obecnego, a nadzieja do przyszłego. Dwa dary, które nie mogą istnieć bez siebie. Moje dziś jest dla mojego jutra. Doczesność wiary służy wieczności życia.

 

Temat pociechy i nadziei jest często obecny w listach Pawła. Cierpliwość  i pociecha, które otrzymujemy dzięki Pismom, podtrzymują nadzieję, by następnie zrodzić uwielbienie. Znamiennym jest to, że greckie słowo tłumaczone jako pocieszenie oznacza również napomnienie, zachętę, wezwanie. Brzmi ono po grecku paraklesis, czyli dokładnie jest to działanie Parkleta, Ducha Świętego. To sam Duch Święty napomina, przywołuje do Ojca, pociesza. Może mnie to bulwersować, ale w języku Boga napominać = pocieszać. Napomnieniem nie jest bowiem nakłanianiem do czegoś, ale jest Osobą, Miłością. Miłość Ojca i Syna to Duch Święty, Osoba. To On jest napomnieniem i wezwaniem, ale będąc Miłością, jest równocześnie pocieszeniem. Nie słów potrzebujemy dla pocieszenia, ale obecności Osoby, która obdarowuje Miłością. Praktyczna konsekwencja tego teologicznego spojrzenia jest nie do przecenienia. Nie ma co się silić na słowa pocieszenia  wobec smutnych, chorych, doświadczanych. Jeśli nie wnosimy miłości, nic nie dajemy. Wyłącznie leczymy własne wyrzuty sumienia, oszukujemy wewnętrzną potrzebę „pomagania” bliźnim. Chciało by się napisać w imieniu wszystkich smutnych tego świata: „Jeśli nie kochasz i niech chcesz wnieść miłości w moje życie, to nie próbuj mnie pocieszać w moim smutku, bo nic nie wskórasz. Być może uśmiechnę się, żeby nie robić ci przykrości, albo też powiem ostre słowo, żebyś mnie nie dręczył, kiedy szukasz spokoju dla własnego sumienia.” Pociecha jest bowiem owocem Miłości.

 

Kiedy zaczynamy rzeczywiście kochać, stajemy się nosicielami pocieszenia. Tego nie da się udawać. Zdolności aktorskie na nic się przydadzą, bo nie chodzi tu o uczucie, ale o boską agape, miłość z Boga, która jest Bogiem i wkracza w naszą przestrzeń. Dlatego możemy za Pawłem być pewni, że skoro Bóg nigdy nie chce zostawić nas samych, tym samym autentyczna pociecha jest znakiem Jego obecności. Paweł jest tego pewien, pisząc pochwałę Boga, który „nas pociesza w każdym naszym utrapieniu, byśmy sami mogli pocieszać tych, co są w jakiejkolwiek udręce, pociechą, której doznajemy od Boga.” Tylko z obecności Boga rodzi się pociecha niezależnie od zewnętrznych trudności. Dla nas jest to  niewyobrażalne, dla Apostoła pewne, bowiem pisze: „Ale gdy znosimy udręki - to dla pociechy i zbawienia waszego a gdy pocieszani jesteśmy - to dla waszej pociechy, sprawiającej, że z wytrwałością znosicie te same cierpienia, których i my doznajemy.” Z doświadczanego pocieszenia i z nadziei rodzi się pragnienie głoszenia Dobrej Nowiny oraz prośba o modlitwę w intencji ewangelizacji, „albowiem nie wszyscy maja wiarę.” A więc umiesz pocieszać i nieść nadzieję?

 

Ks. Maciej Warowny

TOP