Boża rodzina i szatańskie manipulacje (Mk 3, 20-35) X Niedziela Zwykła B
Już na początku swej Ewangelii Marek ukazuje gwałtowną opozycję wobec Jezusa. Ale zanim przytoczy opinię, że Jezus „odszedł od zmysłów” opisuje Jego działalność. Po swym chrzcie i doświadczeniu kuszenia na pustyni, wezwaniem do nawrócenia Jezus rozpoczyna nauczanie.
Powołuje pierwszych uczniów, egzorcyzmuje, uzdrawia, budzi podziw tłumów, chociaż ewidentnie nie ma to dla Niego znaczenia, przekracza granice Prawa wskazując na jego prawdziwy sens i cel, pokazuje naturę grzechu i dzieło miłosierdzia Boga wobec grzeszników, a wreszcie ustanawia Dwunastu, grono najbliższych towarzyszy Jego misji. W trzech pierwszych rozdziałach Marek nakreśla konstytutywne elementy działalności Jezusa i to ona w całości, a nie jakieś szczególne wydarzenie, prowokuje refleksję, że Jezus „odszedł od zmysłów”.
Konsekwencją oskarżenia o utratę zmysłów staje się próba „wyjaśnienia” źródła nadzwyczajnej mocy nad demonami i chorobami. Dla uczonych w Piśmie jest oczywistym, że Jezus jest „opętany”. Idąc zaś śladem myśli francuskiego filozofa, René Girarda, w centralnej części dzisiejszej Ewangelii znajdujemy wyjaśnienie, w jaki sposób szatan, czyli dosłownie oskarżyciel, przychodzi „z pomocą” człowiekowi. Powierzchowna lektura słów Jezusa o szatanie wyrzucającym szatana może sugerować, iż Jezusowi chodzi wyłącznie o wykazanie, jak absurdalne jest przypisywanie mu mocy egzorcyzmowania dzięki władcy złych duchów. Istotą grzechu uczonych w Piśmie jest nierozpoznanie mocy Boga, czyli prawdziwy grzech przeciw Duchowi Świętemu, który prowadzi ich do oskarżenia Jezusa.
Jezus bowiem wprowadza w serce człowieka nieznany przed Nim porządek. Jego egzorcyzmy budują więź pomiędzy Nim, a człowiekiem uwolnionym. Jednak centrum Jego misji nie stanowi czynienie znaków, ale głoszenie nauki, która pozwoli człowiekowi wkroczyć na drogę pełnienia woli Boga. Jest to Jezusowe lekarstwo na dzieło szatana, który wobec zła, poczucia zagrożenia i strachu przychodzi ze swoim „pakietem rozwiązań”. Problem tych „rozwiązań” polega jednak na tym, że to „szatan wyrzuca szatana”. Przemoc jest zwalczana przemocą, gniew gniewem, zawiść zawiścią, zazdrość zazdrością, chciwość chciwością, itd. W miejsce doświadczanego zła szatan proponuje coś jeszcze gorszego. Nie bez racji Jezus mówi o nim „władca tego świata”, a Jan Ewangelista pisze, że „cały świat leży w mocy Złego”. Aby w swoim pragnieniu bezpieczeństwa, uznania i bycia kochanym człowiek nie zwracał się ku Bogu i nie próbował Go szukać, szatan jest pierwszym, który proponuje zmiany, które człowiek w swej naiwności uznaje za skuteczne.
Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że winnym jest zawsze ktoś inny, bo „my przecież chcemy dobrze”. I dotyczy to zarówno spojrzenia na politykę, sprawy społeczne czy też problemy w parafii lub też rodzinie. Jesteśmy tak bardzo przyzwyczajeni do używania przemocy, że wydaje nam się zupełnie niemożliwe zorganizowanie życia społecznego bez niej, ale w domyśle pozostaje, że będzie ona służyć wyłącznie do bronienia nas przeciwko „złym”. Dlatego Jezus nauczając o miłości Ojca i pokazując prawdziwy sens Jego przykazań staje się „niebezpiecznym” dla takiej organizacji społeczeństwa. „Postradał zmysły” to jedna z najdelikatniejszych formuł, których my także używamy, mówiąc o kimś, kto demaskuje naszą przemoc, obnaża manipulację zawartą w naszych uczuciach, naucza o miłowaniu nieprzyjaciół i wskazuje przebaczenie, jako jedyny środek rozwiązujący konflikty i leczący rany.
Zbyt często umyka nam fakt, że nauka Jezusa nie jest teorią, którą należy wykładać na uniwersytetach i usiłować wdrożyć w strukturę społeczną, na wzór znanych nam teorii społecznych i antropologicznych, które w ten sposób przekształcają się w ideologie. Nauka Jezusa jest Słowem Boga, jest objawieniem woli Ojca, która prowadzi do narodzenia się nieznanej wcześniej intymnej więzi z Bogiem. Ze słuchania Słowa rodzi się wiara. Słuchanie Jezusa tworzy więzi tak mocne i głębokie, że stają się one „zagrożeniem” dla tych więzi, które są wyłącznie natury cielesnej, psychicznej i emocjonalnej. Więzy krwi, które wydają się dla społeczeństw pierwotnych najmocniejszą z istniejących międzyludzkich relacji, muszą ustąpić więzom wiary i posłuszeństwa woli Ojca.
Zawsze zdumiewają i bulwersują mnie zdania na temat relacji księży do swoich rodziców, w których miejsce i znaczenie matki księdza jest wyraźnie ważniejsze i bardziej podkreślane niż rola ojca. Jeden z ostatnio przeczytanych tekstów o roli matki w kształtowaniu powołania kapłańskiego nieodparcie prowokuje myśl, że niedojrzała relacja matki do syna, relacja „zawłaszczenia go” i lęk przed Słowem, iż „opuści człowiek ojca swego i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem” znajdują swoje uwznioślenie w szczególnej „duchowości matek kapłanów”, które zabiegają, aby ich syn „otrzymał powołanie”. Jedyną moją otuchą jest to, że przytoczone „uwznioślenie” matki głoszone jest w środowisku schizmatyków. Ale czy wyłącznie? W swej naiwności ciągle czekam na solidną refleksje na temat ojców kapłanów, bo o matkach napisano już wiele.
Jezus nie odrzuca swoich bliskich, ale wskazuje na ten rodzaj więzi, który musi się zrodzić także tam, gdzie naturalne więzy krwi były początkiem relacji. Afektywna miłość matki chroniąca swe dzieci, podobnie jak wykorzystująca miłości dzieci do rodziców, muszą ustąpić miejsca miłości zrodzonej ze słuchania Słowa Bożego. Wola Ojca, który jest w Niebie, staje się jedynym kryterium prawdziwości ludzkich miłości i przywiązań. Dla dojrzałych relacji „z Boga” nie ma tu najmniejszego zagrożenia, wręcz przeciwnie, odnajdują one swoje autentyczne źródło. Natomiast relacje afektywne, uzależniające, zniewalające, dążące do „posiadanie” drugiego są demaskowane, nawet wówczas, kiedy dotyczy to więzi matki i syna. Miłość ma jedyne źródło i jedyny model: „Bóg jest Miłością”. Przynależność do Boga i pełnienie Jego woli sprawiają, że Bóg-Miłość staje się zasadą naszych ludzkich, mniej lub bardziej ułomnych miłości
ks. Maciej Warowny, Francja