Kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie (J 6,51-58)
Jezus z naciskiem podkreśla, że tylko ten, kto spożywa Jego Ciało i Krew, będzie miał w sobie życie wieczne.
Słowa „żyć” i „życie” pojawiają się aż dziewięć razy w ośmiu zaledwie wersetach dzisiejszej Ewangelii (J 6,51-58). Mowa tu o życiu wiecznym nie tylko w sensie czasowym – jako trwaniu poza granicą fizycznej śmierci – ale przede wszystkim w sensie jakościowym: o uczestnictwie w życiu samego Boga, wyzwalającym doświadczeniu Jego miłości.
„Chlebem życia” jest Ciało i Krew Syna Bożego wydane za życie świata (por. J 10,11; 15,13; 1 Kor 11,24; Łk 22,19). Są one synonimem Jego człowieczeństwa, z całą jego kruchością i słabością, podatnego na pokusy i cierpienie. On wszedł w naszą kondycję, by być aż do końca Bogiem z nami, i by swoim ludzkim życiem opowiedzieć nam ojcowską a zarazem macierzyńską miłość Boga do nas (por. J 1,18). Rozdzielenie Ciała i Krwi, czyli męczeńska śmierć Jezusa, stało się wyrazem najwyższej miłości, wiernej aż do ostatecznych konsekwencji, niecofającej się w obliczu niezrozumienia, niewdzięczności i odrzucenia. Ta ukrzyżowana miłość odnosi zwycięstwo nad złem i zdobywa sobie miejsce w ludzkich sercach. Jej przyjmowanie nazywa Jezus spożywaniem Jego Ciała i Krwi. Grecki czasownik „trogein”, czterokrotnie użyty w tym fragmencie (w. 54-58), ma sens bardzo konkretny: przeżuwanie i smakowanie pokarmu, by go jak najlepiej przyswoić, i by mógł on nas wzmacniać i budować zawartą w nim energią. W taki sposób Jezus chce stać się Chlebem życia wiecznego dla tych, którzy w Niego wierzą, aby przyswajali sobie Jego miłość i by ona stawała się coraz bardziej ich nową naturą, sposobem istnienia.
Wyrazisty realizm słów Jezusa podkreśla konieczność asymilacji Jego słowa i Ciała, by rzeczywiście doświadczyć ich przemieniającej mocy. Jezus ukazuje się tu jako Baranek paschalny, który swoją ofiarą umożliwia nam wyjście z niewoli diabła w stronę Ziemi obiecanej – zjednoczenia z Ojcem (por. 1 Kor 5,7; J 19,36).
Warto zastanowić się w świetle tej Ewangelii, jak przeżywamy naszą Eucharystię. Jezus karmi nas sobą przy dwóch stołach: najpierw chlebem Słowa, a następnie – swoim przenajświętszym Ciałem i Krwią.
Spożywanie słowa Bożego wcale nie jest łatwe. Dla nas, znudzonych słuchaczy mszalnych czytań, słowo Boże miewa niezbyt ciekawy smak starego papirusu lub pergaminu, jak to opisuje Ezechiel (2,8 – 3,3), a za nim – autor Apokalipsy (10,8-11). Potrzeba trudu i wytrwałości, by tak przeżuwać i smakować Słowo, by w końcu stało się on w naszych ustach słodkie jak miód, który uzdrawia, wzmacnia i daje radość.
Podobnie nasze przeżywanie liturgii eucharystycznej i przystępowanie do komunii świętej wymaga żywej, gorącej wiary, by nie było banalnym aktem dewocji, ale by stawało się przemieniającym doświadczeniem otwarcia oczu, duchowym zmartwychwstaniem, jak dla uczniów w Emaus; doświadczeniem, które nas – jak tamci – smutnych, rozczarowanych i przerażonych (por. Łk 24,17-22) – wskrzesi do życia w radości, którą nie można nie dzielić się z innymi (24,33-35).
ks.Józef Maciąg
Źródło: „Niedziela Lubelska”