Czy ja naprawdę umarłem? (Kol 2, 12-14 ) 17 Niedziela Zwykła C

W Liście do Galatów Paweł pisze: „My również, jak długo byliśmy nieletni, pozostawaliśmy w niewoli «żywiołów tego świata».

Gdy jednak nadeszła pełnia czasu, zesłał Bóg Syna swego, zrodzonego z niewiasty, zrodzonego pod Prawem, aby wykupił tych, którzy podlegali Prawu, abyśmy mogli otrzymać przybrane synostwo.” Chrzest jest śmiercią grzesznego człowieka, który żyje pod Prawem lub też według „żywiołów tego świata”.

Jest to śmierć zadana temu, co w nas jest śmiercią. Paradoks chrztu wyraża się tym, że umieramy dla siebie, dla cielesności, dla śmierci, aby żyć dla Boga. Bowiem jeśli w chrzcie zostaliśmy pogrzebani, to jak inaczej zrozumieć, że przed chrztem byliśmy już „umarli na skutek występków i «nieobrzezania» naszego ciała”? Stary człowiek, pozostający pod panowaniem śmierci, który nosił na sobie zapłatę grzechu, którą jest śmierć, został złożony do grobu. Chrzest stał się wiec publicznym pogrzebem tego, który umarł, bowiem pokładał ufność we „własnym ciele”, czyli uważał, że człowiek staje się sprawiedliwym poprzez przymierze krwi obrzezania.

Chyba w każdym człowieku jest pragnienie bycia sprawiedliwym, nawet jeśli w poszczególnych grupach, środowiskach czy subkulturach owa „sprawiedliwość” nie ma nic wspólnego ani z Ewangelią, ani nawet z jakimkolwiek cywilnym kodeksem. Poprzez szukanie takiego poczucia sprawiedliwości potwierdzamy swoją wartość, czujemy, że przynależymy do pewnej społeczności, uznajemy się za „dobrych.” W ten sposób zaspokajane są potrzeby przynależności, uznania i samorealizacji. I nie ma znaczenia jak bardzo nasza wizja sprawiedliwości jest wykrzywiona. Aby czuć się „sprawiedliwym”, wystarczy, że odrzucimy jako fałszywe wszystkie inne rozumienia sprawiedliwości, obstając, że tylko nasza jest słuszna, choćby była pogardzana i negowana przez wielu. Nie chodzi mi o jakąś socjologiczną analizę. Przypatrzmy się naszej pobożności, naszym przekonaniom o tym, co jest „najważniejsze w życiu”, naszym lękom. Każdy z nas nosi w sobie sprawiedliwość jakiego „obrzezania”, jakichś zewnętrznych gestów, czynów czy postaw, które mają nam zapewnić poczucie wartości, zaspokoić nasze potrzeby wyższe, ukoić lęk.

Kolosanom zagraża popadnięcie we wiarę bałwochwalczą, „magiczną”. Z jednej strony pojawia się Prawo judaizmu i przekonanie, że bez fizycznego obrzezania nie można się Bogu podobać, z drugiej strony zaś niedowierzanie, że Chrystus faktycznie pokonał wszelkie moce, potęgi i żywioły tego świata. Nie ma demiurgów, nie ma bożków, nie ma mocy, nad którymi Chrystus by nie zapanował, mówi wprost Paweł. Jest Chrystus, który za mnie umarł na krzyżu, abym ja mógł pogrzebać we chrzcie starego człowieka, trupa, który ciągle był winny, chociaż bronił się jak mógł przed tym poczuciem winy. Chrzest jest złożeniem do grobu sprawiedliwości tego, co zewnętrzne, togo, co daje poczucie wyższości, co rodzi pogardę dla innych lub też dla siebie. Chrystus darował nam wszystkie występki, sądowy zapis naszych win, który wisiał nad nami jak wyrok w zawieszeniu, został definitywnie zniszczony. On już sobie o nim nie przypomina. Ale czy rzeczywiście w to wierzę i tak żyję? Może łatwiejszą wydaje mi się służba żywiołom tego świata i szukanie sprawiedliwości w sobie samym, w uparty powtarzaniu, że „nie jestem taki zły”, a nie w krzyżu Jezusa?

Ks. Maciej Warowny, Francja

TOP