Adwentowy potrzask (Łk 21,25-28.34-36)

 Od najdawniejszych czasów tragedia rozumiana jest jako właściwość świata w którym przyszło nam żyć, rodzaj determinizmu i uwikłania w sytuacje, z których nie ma dobrego wyjścia. Dlatego Fedra, Antygona, Edyp, Ikar, Hiob, Rachela, Jeremiasz jako klasyczne figury cierpienia towarzyszą kolejnym pokoleniom ofiar.
               
Od kiedy Jezus wskazał znaki zapowiadające koniec świata wydarzyły się tysiące osobistych i zbiorowych tragedii, katastrof, plag, epidemii, wojen, głodów, dyktatur rewolucji i spisków. Setki milionów ludzi straciły życie. Powstała przygnębiająca statystyka śmierci i nieszczęść, które zmieniały historię lub nie zmieniały niczego. Niektóre urosły wręcz do rangi symbolu. Spróbujmy wymienić choćby kilka: biblijny potop, klęska Sodomy, pożar Rzymu, Pompeje zniszczone wybuchem Wezuwiusza, tragedia Titanica, hiszpanka, gułag, wielki głód na Ukrainie, holocaust, Hiroszima, Czarnobyl, WTC, rzeź Ormian, bratobójcza wojna Tutsi i Hutu w Ruandzie, AIDS, itd. Czy aż taką cenę musimy płacić by choć trochę zmienić swoje życie? Czy po tych wydarzeniach ludzkość i świat stały się choć trochę lepsze? Czy też miliony ofiar niczego nas nie nauczyły? Czy wyciągamy jakiekolwiek wnioski? Codzienne oglądanie tragedii może sprawić, że z czasem przestaje nas to poruszać. Rodzi się w nas niebezpieczne przyzwyczajenie: coś, co jest wyjątkowe zaczynamy traktować jak swoistą normę. A jeszcze na nieszczęście wielkie tragedie toną w powodzi powierzchownych komentarzy, bez ukazania wszystkich przyczyn i skutków.
 
                Drugą reakcją może być utrata ducha czyli zwątpienie a nawet rozpacz. Wielu reaguje buntem na wszystko wokół a przy tym jest dziwnie zadowolonym z samych siebie. To symptomatyczne zjawisko, ma fałszywe przesłanki. Pokazuje, że wielu ma fałszywy obraz samych siebie i że niesłusznie widzi wszelkie problemy poza sobą?
 
                Wielu też pyta: gdzie jest Bóg, skoro dzieje się tyle i takich okropności? Dlaczego pozwala na zło w ogóle i na takie rozmiary zła? Dla wielu nie musi iść wszystko dobrze, wystarczy, że idzie po ich myśli! Niedawno słyszałem jak pobożna kobieta, która się dużo modli, narzekała, że Bóg ją zawiódł, ponieważ ciężko choruje nie tylko ona ale również jej matka! Najwyraźniej straciła serce do modlitwy. Modli się, ale już nie tak jak dawniej, już nie ma tego zaufania. Co za smutny paradoks: kilkadziesiąt lat pobożności doprowadziło ją do przekonania (jak sama powiedziała), że Bóg jest głuchy i nie czuły. Kobieta nie może sobie poradzić nie tyle z cierpieniem, co z utratą obrazu Boga jako kochającego ojca. Jakie to bliskie temu co mówi Konrad w Wielkiej Improwizacji:
 
                „Ja czuję nieśmiertelność, nieśmiertelność tworzę,
                Cóż Ty większego mógłbyś zrobić – Boże?
                Patrz jak te myśli dobywam sam z siebie 
                (...) 
                Ja chcę władzy, daj mi ją, lub wskaż do niej drogę!
                O prorokach dusz władcach, że byli, słyszałem,
                I wierzę; lecz co oni mogli, to ja mogę,
                Ja chcę mieć władzę, jaką Ty posiadasz,
                Ja chcę duszami władać, jak Ty nimi władasz 
                (...) 
              
Odezwij się – bo strzelę przeciw Twej naturze;
 
              
Jeśli jej w gruzy nie zburzę
                To wstrząsnę całym państw twoich obszarem; 
               
Bo wystrzelę głos w całe obręby stworzenia:
                Ten głos który z pokoleń pójdzie w pokolenia:
                Krzyknę, żeś Ty nie ojcem świata, ale... 
              
Carem!
 

              Życie wielu przypomina taką mroczną, konradowską celę, w której człowiek ociera się bluźnierstwo. Możliwy też jest scenariusz ucieczki od tego co jest, w świat zmyślony i upozorowany; bezkrytyczne, zniewalające skąpanie w doczesności albo totalne uproszczenie wszystkiego sprowadzone do paru czynności sycenia instynktów. Istnieje poważne niebezpieczeństwo, że nasze przywiązania zamkną nas w doczesności. Kto z nas myśli, że jego życie jest w potrzasku, który się zamknie nie wiadomo kiedy? Jesteśmy z gruntu wyalienowani.
                Adwent jest nam dany jako czas szukania nadziei; czas nawrócenia, spotykania z Chrystusem w tajemnicy Kościoła. Inaczej atakujące już teraz krzykliwe reklamy i promocje tylko pogłębią w nas troski doczesne! Rozbudzą w nas apetyt nie na Chrystusa, ale na długą listę rzeczy, które warto by mieć, jeśli nie za gotówkę to choćby na kredyt. Naprawdę musimy się pilnować i upominać bratersko.

               
Krzysztof Drogowy       
TOP