Światłocień (Łk 9,28b-36)

 Zacznijmy od cytatu z życia. Pewna osoba konsekrowana napisała mi niedawno smsa następującej treści:„Słuchałam dziś pobożnych treści ale chciałam też posłuchać piosenek Grechuty. Nie mogłam, bo targały mną takie tęsknoty i pragnienia, że łzy leciały mi same. Mam w sobie takie ogromne pragnienie ludzkiej miłości i wszystkiego, co się z nią wiąże a czego już nie doświadczę.
            Płaczę, że mam to w sobie i chciałabym absolutnie, niepodzielnie być dla Jezusa. Płaczę, że tak nie mam. Płaczę, że tyle we mnie różności i tak dużo biedy.” Zwróćmy uwagę na szczerość w jakiej człowiek może przeżywać swoje problemy, bez obwiniania za nie kogokolwiek.
 
                Głęboka świadomość rodzących się spontanicznie i natarczywych pragnień, niekoniecznie grzesznych, ale z oczywistych względów, niemożliwych do spełnienia, jest codziennym ocieraniem się o pokusę. Osoba, o której wiem, że nie uległa i nie chce ulec, jeszcze długo będzie przeżywać to nieopisane napięcie. Musi przyjąć ten ogień, który w tajemniczy sposób ją oczyszcza i uszlachetnia, bo wyjęty spod kontroli lub zostawiony samemu sobie zawsze może spopielić. To rodzaj obcego ciała w ciele oddanym Chrystusowi.
                Kiedyś św. Franciszek z Asyżu na oczach swoich braci ulepił ze śniegu trzy postacie: kobiety, mężczyzny i dziecka. Zapytany przez kogoś odpowiedział: „Bracie, właśnie uległem pokusie!” Święci nie mieli problemu z mówieniem o sobie, o swej grzeszności i swoich słabościach. Doskonale wiedzieli, że człowiek kiedy poznaje swoją prawdziwą naturę, odkrywa rzeczy wstydliwe, upokarzające a nawet niebezpieczne, których sam niejednokrotnie się boi. Ludzka prawda ma więcej z ciemności niż ze światła. Im głębsza tym bardziej mroczna.                 Inaczej jest z poznawaniem natury Jezusa Chrystusa. Św. Jan pisze: „Bóg jest światłością i nie ma w Nim żadnej ciemności” (1J1,5). Zbliżamy się wtedy do światła, którego nasza ciemność potrzebuje najbardziej. W Nim odkrywamy własną ciemność. Tego światła ludzie pyszni najzwyczajniej nie mogą przyjąć a nawet tolerować u innych. Dla pokornych to samo światło jest szansą, z której nie chcą rezygnować!    W rozmowie z Nikodemem Jezus tłumaczy: „Sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność niż światło: bo złe były ich uczynki” (J 3,19).  Psalmista, jako człowiek natchniony duchem wiary prosi Boga o światło, które jest synonimem prawdy:
               „Ześlij światłość swoją i wierność swoją
                niech one mnie wiodą
                i niech mnie wprowadzą na Twą górę świętą
             Przemienienie było spotkaniem ludzkiej ciemności z Bożym światłem! Piotr, Jakub i Jan zostali postawieni na granicy światów. Zaproszeni do towarzystwa, które znali z tradycji ustnej oraz z Pism, mieli możliwość przeżycia jedynego w swoim rodzaju. Jakże musieli się poczuć mali, onieśmieleni i zawstydzeni. Ewangelista opisał kolejne stany, jakie były ich udziałem: najpierw niewytłumaczalny i urzekający sen (nieświadomość?), potem „mówienie od rzeczy”, wreszcie - strach. By opisać takie doznania teologia używa określenia: misterium fascinosum et tremendum, tajemnica urzeczenia i grozy, która jednocześnie pociąga i każe się zatrzymać. Człowiek z tą samą siłą tego chce i boi zarazem. Literatura mistyczna pełna jest podobnych dychotomicznych przeżyć. Wystarczy zajrzeć do dzieł św. Teresy z Avila lub św. Faustyny. Nie należy się dziwić, że cytowana na początku osoba ma świadomość przynależenia do dwóch światów; tego z którym się rozstaje i tego, który ustawicznie wybiera. To doświadczenie ustawicznej paschy (przejścia), która w wymiarze ziemskim nigdy się nie kończy.
 
                Postacie starotestamentalne nie są przypadkowe. Drzewo genealogiczne wiary starotestamentalnej ukazuje Mojżesza jako największego prawodawcę, zaś Eliasza jako proroka walczącego o czystość wiary. Jezus Chrystus jest jedynym Zbawicielem człowieka. Przychodzi jako wypełnienie Prawa i proroków. Wszystko, co było przed Nim należy rozumieć jako przygotowanie, zapowiedź i prefigurację.
 
                I jeszcze jedno; ciekawe, że do przeżycia tej tajemnicy nie zostali zaproszeni arcykapłani, uczeni w Piśmie i faryzeusze, od których zależało urzędowe uznanie misji Jezusa. Co prawda świadectwo Mojżesza i Eliasza, a tym bardziej „...głos z nieba” stałyby się jakimś „dowodem w sprawie”, ale wtedy moglibyśmy mówić jedynie o wiedzy a nie o wierze! Bogu zaś chodzi o wiarę każdego z nas!
 
                Krzysztof Drogowy   

              
TOP