Wyzwolenie z lęków (J14, 1-12)

 Echo Ewangelii
  Pierwszy lęk w człowieku pojawił się bardzo wcześnie - po grzechu pierworodnym. Na pytanie Stwórcy: „Gdzie jesteś?”- (Rdz 3,9) człowiek pokrętnie odpowiada: „Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się bo jestem nagi i kryłem się”- (3,10).
Wydaje się, że jest to lęk przed nagością  a tak naprawdę jest to lęk przed sobą samym i przed konsekwencjami dokonanego wyboru. Jest to też lęk przed tym, co może zrobić Bóg, którego reakcji człowiek nie jest w stanie przewidzieć. Lęk przed sobą samym, lęk przed kimś drugim, lęk o przyszłość, lęk wobec żywiołów natury, lęk wobec niewiadomej, lęk w obliczu rzeczy ostatecznych i wszystkie inne lęki, są wtórne. Najważniejszy i najtrudniejszy do wyleczenia jest lęk przed utratą miłości samego Boga. Grzesząc człowiek traci rzeczywisty (objawiony) obraz Boga, choć w Bogu samym nic się nie zmienia! Wtedy natychmiast powstają Jego fałszywe wyobrażenia. Codzienne doświadczenie nam podpowiada, że nie istnieje miłość bezinteresowna, że na miłość trzeba nieustannie zasługiwać. Inaczej doznamy odrzucenia. Za sugestią demona człowiek z łatwością kalkę tych przeżyć i skojarzeń przenosi w świat Boga. Strach i ucieczka przed Bogiem jest oznaką niewiary w miłość. Ale jeśli Bóg z każdym grzechem miałby nas kochać coraz mniej, to już dawno powinien przestać! Bóg kocha przede wszystkim dlatego, że jest wierny samemu sobie. Miłość jest Jego naturą. Nie może więc przestać kochać, nawet jeśli stworzenie to odrzuca. Miłość raczej zgodzi się być niekochaną niż przestanie kochać! Św. Paweł mówi: „Miłość nigdy nie ustaje” (1Kor 13, 8). Po prostu - nie ma innej opcji!
 
  Szczególnym wyzwaniem dla miłości staje się rozstanie, o którym wiadomo tylko tyle, że nikt z ludzi nie wie, jak długo potrwa. Wniebowstąpienie  czterdzieści dni po zaparciu się Piotra, po zdradzie i samobójczej śmierci Judasza, zalęknionej małej wspólnocie mogło wydać się wielką, czarną dziurą w której nie ma dalszego ciągu. Obietnica przygotowanych i czekających miejsc w innym świecie mogła wydać się totalną abstrakcją. Nie oszukujmy się - jak często zdarza nam się myśleć, że wszystko już jest przygotowane i czeka na naszą obecność czyli na nasze odejście z tego świata na który wszyscy niby narzekają a mimo to nie chcą z niego odchodzić? Wprawdzie w każdej Eucharystii, po przeistoczeniu, wypowiadamy formułę: „Głosimy śmierć Twoją Panie Jezu, wyznajemy Twoje zmartwychwstanie i oczekujemy Twego przyjścia w chwale”, ale kto z nas chce, by jak najszybciej to się spełniło? Kto z nas ma autentyczne pragnienie, by jak najszybciej zamienić konkret życia doczesnego na bliżej nieokreśloną wieczność? Ilu z nas jest gotowym, choćby dzisiaj, opuścić świat, który daje mu się we znaki i zamienić go na  szczęśliwość, której w najmniejszym procencie nie zna i nie współtworzył. Tę różnicę oczekiwań i możliwego spełnienia wyraża Tomasz jednym zdaniem: „Nie wiemy dokąd idziesz”. Jeśli nie wiemy dokąd to również nie wiemy którędy i w imię czego! Może w chwili rozstania było i tak, że gdy Jezus wstępował do nieba, uczniowie jakby zstępowali do ludzkich piekieł.  Nie tak łatwo zobaczyć sens wszystkich możliwych lub koniecznych rozstań, zwłaszcza z tymi, z którymi związaliśmy całe życie.
 
Filip podobnie jak Tomasz  ma potężne problemy z wiarą. Jeśli Jezus mówi mu: „Tak długo jestem z wami, a jeszcze mnie nie poznałeś”(w. 9), to znaczy, że stracił mnóstwo czasu i dalej jest w punkcie wyjścia.
  
   Życie wieczne (wyrażone metaforą domu, stołu i uczty) zostaje  przygotowane nie według naszych koncepcji i co ważniejsze - bez naszego udziału! Św. Paweł mówi: „ Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” (1 Kor 2, 9). Skoro tak, to na jakiej podstawie miliony ludzi żyje w przekonaniu, że może i musi zasłużyć na wieczną nagrodę? Kto im wskazuje tak fałszywy trop? Jeśli coś jest zasługą, to już nie jest łaską! Jeśli coś zostanie nazwane zasłużoną należnością, to już nie może być nazwane niezasłużonym prezentem! Wtedy wolno mi nie tylko oczekiwać z nadzieją, ale wręcz – żądać zuchwale. Darmowość zbawienia rani naszą pychę, która zamiast łaski woli sprawiedliwość. Pycha nie godzi się, by zawdzięczać cokolwiek komuś innemu. A najbardziej Bogu. Pycha chce być samowystarczalna! Trzeba tego cielca pychy ścierać na proch każdego dnia przez upokorzenia, by nauczyć się polegać na łasce czyli jeść z ręki Boga.  Ks. Ryszard Winiarski, Puławy
TOP