Kto miłuje bardziej niż Mnie (Mt 10, 37-42)

       Niedawno rozmawiałem z dojrzałą kobietą, która żyje w małżeństwie od ponad 50 lat. Zwierzyła mi się, że kiedy była młodą żoną i urodziła pierwsze dziecko, stanęła na pierwszym, i jak się później okazało nie jedynym, rozdrożu. Poczuła się niekochana i samotna z człowiekiem, którego wybrała sobie za męża.

Jest wiele kobiet, które czują się jak wdowy, mimo, że żyją ich mężowie. Wszystko wydało jej się nie do zniesienia i miała wielką pokusę, by uciec do domu rodzinnego. Gdy zwierzyła się z tej myśli rodzicom ojciec po chwili namysłu, spokojnie ale jednoznacznie, powiedział: „Córko, twoje miejsce jest przy mężu. Wracaj do decyzji, którą podjęłaś. Ślubowałaś nie tylko człowiekowi ale także sobie samej a przede wszystkim – Bogu! My Cię kochamy dlatego Cię nie przyjmiemy”. Nie tego spodziewała się po ojcu, którego była ukochaną córeczką. „Wydało mi się – mówiła dalej – że usłyszę słowa taniego współczucia i zrozumienia; że ojciec powie: dziecko przyjeżdżaj, my ci pomożemy itp.” Tymczasem był zimny prysznic. Ojciec wydał się nieludzki i zasadniczy. Nie zostawił żadnych złudzeń i żadnych niedopowiedzeń. Nie udzielił łatwego azylu córce, która chciała uciec od powołania i konsekwencji swoich decyzji. Postawił sprawę kategorycznie i jednoznacznie, zaś matka milcząco potwierdziła słowa ojca. Mówiła dalej: „Wtedy poczułam się przez nich niezrozumiana i jakby zdradzona, więc wróciłam do męża. Z perspektywy lat mogę być tylko wdzięczna, że w decydującej chwili rodzice słuchali głosu Boga i nie ulegli moim łzom, które miało coś z afektywnego szantażu. Jestem wdzięczna, bo moje małżeństwo dalej trwa, urodziły się następne dzieci i co jest nie mniej ważne dorosłam do odpowiedzialności. Przestałam być dziewczynką, dzieckiem, które grymasi.”

                Widać ewangeliczną mądrość panującą w tej rodzinie. Oczywiście, gdyby rodzice tej kobiety uciekali od krzyża swojego małżeństwa, straciliby prawo upominania dziecka a na pewno zabrakło by im argumentów. Ponieważ byli wierni swojemu powołaniu, mieli odwagę i siłę zachować się wobec dziecka ewangelicznie. Prawdziwa wielkość rodziców polega na tym, że będąc ze sobą w jedności, gotowi są mówić swoim dzieciom trudne prawdy; że uczą ich rozeznawania  i pełnienia woli Bożej; że gdy trzeba potrafią się im mądrze sprzeciwić (nawet gdy dzieci wydają się dorosłe); że są w tym konsekwentni i wytrwali, nie ulegając presji jaką potrafi wywrzeć dziecko.

                Ewangeliczne przesłanie jest takie: żeby prawdziwie miłować trzeba prawdziwie nienawidzić to, co jest pozorne, wątpliwe, dwuznaczne, zniewalające lub wręcz obezwładniające człowieka. Czasem jesteśmy tak mocno zakładnikami ludzi, że szukamy u nich tego, co może dać jedynie Bóg. Czasem ktoś (rodzic, małżonek, przyjaciel, znajomy, partner, kochanek itd.) świadomie nas od siebie uzależnia lub tylko pozwala się uzależnić. Stąd tyle rozczarowań.

                Trzeba odrzucić mity: fałszywego współczucia, źle pojętej solidarności w złu, klimatu przyzwolenia na wszystko, przewrotnie rozumianej tolerancji i zwykłej obojętności, która jest ukrytą nienawiścią. Trzeba się zakorzenić w miłości Boga, która jest wolna od sentymentalizmu i przez to gotowa na prawdziwy sprzeciw w imię wartości.

Bez tego niemożliwy jest żaden rodzaj świadectwa. Niemożliwe jest trwanie w dziewictwie. Niemożliwe jest nawrócenie. Niemożliwe jest męczeństwo. Niemożliwa jest wierność jakiejkolwiek przysiędze. Niemożliwe jest wybaczenie ani upomnienie braterskie. Niemożliwa jest wolność. Niemożliwy jest żaden rodzaj poświęcenia. Niemożliwa jest akceptacja rzeczywistości takiej, jaka ona jest. Niemożliwa jest wiara czyli pójście w nieznane z nadzieją.

               

Ks. Ryszard Winiarski, Puławy

TOP